Dzienniki z bunkra. O potrzebie krytyki źródeł


W obecnej, skomercjalizowanej i dynamicznej rzeczywistości, liczy się przede wszystkim szybkość uzyskiwania informacji, ich wiarygodność bywa zaś kwestią drugorzędną. Jedynie świadomy odbiorca jest w stanie odróżnić prawdę od kłamstwa; tę nieocenioną umiejętność pozyskuje się czerpiąc wiedzę o świecie z wielu różnorodnych źródeł. Jeśli przeszłość nie zostanie ona poddana należytej krytyce przez ogół, z czasem zyska miano faktu.

Na początku 1980 roku Gerd Heinemann, korespondent niemieckiego tygodnika Stern, zaprezentował kilku zaufanym współpracownikom dwa szare, niepozorne bruliony. Ich opublikowanie mogłoby stać się największą sensacją wydawniczą stulecia i dostarczyć historykom oraz psychologom niezwykłego materiału badawczego. Okazało się bowiem, że Gerd odnalazł… zaginione dzienniki Adolfa Hitlera.

Redaktorzy poczytnego Sterna nie bazowali, podobnie jak prasa brukowa, na plotkach i absurdalnych doniesieniach; każdą informację zwykli skrupulatnie sprawdzać, co czyniło ich tygodnik wiarygodnym w oczach opinii publicznej. Początkowo potraktowali rewelacje Heinemanna z należytym dystansem, wkrótce otrzymali jednak namacalny dowód na to, że wódz III Rzeszy faktycznie przelewał swoje najskrytsze myśli na papier. Należało jedynie potwierdzić autentyczność tych zapisków.

Poproszono o to dwie osoby: amerykańskiego grafologa Ordwaya Hiltona oraz wykładającego historię na uniwersytecie oksfordzkim Hugh Trevor-Roupera, który wydał kilka książek poświęconych III Rzeszy i Hitlerowi. W swoich prywatnych zbiorach Hugh przechowywał liczne fotokopie dokumentów podpisanych przez dyktatora, miał nawet egzemplarz Mein Kampf z jego dedykacją. Profesor dysponował więc odpowiednim materiałem porównawczym, a gdy niezależnie od Ordwaya orzekł, iż dzienniki są autentyczne, podekscytowani redaktorzy Sterna udali się do jednego z policyjnych laboratoriów, by zlecić tamtejszym specjalistom badania papieru. Okazało się, że pochodził z czasów wojny.

Heinemann oraz jego współpracownicy doskonale zdawali sobie sprawę z faktu, iż opublikowanie wyznań führera będzie miało niebagatelny wpływ na całe społeczeństwo. Najwięcej książek biograficznych napisano właśnie o Adolfie Hitlerze, toteż obszerne dzieło, w którym opowiadał on o swoich przemyśleniach, odczuciach oraz zwierzał się z najbardziej osobistych spraw, po prostu musiało stać się bestesllerem. Być może największym w dziejach…

Kolekcjoner

Pochodzenie dzienników w dalszym ciągu pozostawało zagadką, ponieważ Gerd Heinemann nie chciał wyjawić, od kogo otrzymał (a właściwie: nabył za znaczną kwotę) pierwsze dwa tomy. Utrzymywał, iż właściciel pozostałych dwudziestu dwóch (!) brulionów – wysoko postawiony urzędnik z NRD – pragnie zachować anonimowość.

W tym miejscu trzeba nadmienić, że Gerd nie zajmował się wyłącznie dziennikarstwem. Jego druga, wcale niemniejsza pasja, polegała na zbieraniu wszelkich przedmiotów związanych z nazizmem i II wojną światową, zaś imponująca kolekcja, jaką zgromadził, nie składała się bynajmniej z dziurawych hełmów oraz innych, równie bezwartościowych rupieci. W 1969 roku Gerd kupił należący niegdyś do samego Hermana Göringa jacht Carin II, po czym zajął się jego kompleksową renowacją: w luksusowych, wyłożonych dębiną i hebanem kajutach powywieszał mundury należące dawniej do generałów Wermachtu, żołnierzy Waffen SS, członków Hitlerjugend itp., odtworzył swastyki na sufitach, ustawił w rogach gabloty z pomniejszymi pamiątkami… to wszystko wymagało jednak ogromnych nakładów pieniężnych. Aby odzyskać zainwestowaną sumę, Gerd zaczął wynajmować jacht na różne imprezy okolicznościowe. Nie trzeba dodawać, że oferta była skierowana do dość specyficznej klienteli.

Zaginiony samolot

Gdy tylko renowacja dobiegła końca, na jachcie Heinemanna zaczęli się spotykać sympatycy dawnego reżimu, by wspólnie świętować wydarzenia pokroju rocznicy puczu monachijskiego lub urodzin führera. Sam Gerd – mimo iż przejawiał wyraźną inklinację do przedmiotów pochodzących z okresu narodowego socjalizmu − nie popierał otwarcie nazizmu i nie brał gorliwie udziału w tego typu imprezach. Zadawał się jednak z ich uczestnikami, licząc, iż dzięki nim będzie mógł powiększyć swoją kolekcję o jakiś nowy, unikatowy eksponat.

W 1979 roku na pokładzie Carin II zjawił się Fritz Steifel, wysoki człowiek o kościstej twarzy i przenikliwym spojrzeniu. Jako kolekcjoner różnego rodzaju militariów prędko nawiązał dobry kontakt z Heinemannem. Obu mężczyzn łączyła pasja, która wkrótce miała dać początek największej aferze wydawniczej w historii Niemiec.

Podczas jednej ze swych licznych wizyt na jachcie Fritz opowiedział Gerdowi o pewnym zapomnianym wydarzeniu: w 1945 roku, w ostatnich miesiącach wojny, generałowie Hitlera poradzili mu, by przeniósł archiwum Rzeszy w trudnodostępne rejony Alp. Wódz początkowo nie chciał zgodzić się na takie posunięcie, ale ostatecznie nakazał zabezpieczyć bezcenne dokumenty; dziesięć wyładowanych nimi samolotów wzbiło się więc w przestworza. Niestety jeden z nich nie dotarł do celu…

– Na jego pokładzie znajdowały się osobiste rzeczy Hitlera. Tydzień po katastrofie popełnił samobójstwo. – zakończył Steifel.

– Co stało się z tym samolotem? – dociekał Gerd.

– O ile mi wiadomo, po tym, jak rozbił się na terenie dzisiejszej NRD, szczątkami zainteresowali się Rosjanie…

Cała ta historia wydała się Heinemannowi niezbyt przekonywająca. Jako dociekliwy dziennikarz pracujący dla poważanego tygodnika zaczął jednak głębiej badać sprawę zaginionego samolotu. W końcu natrafił na wzmiankę o nim w mało znanej książce Pilot Hitlera. Wspomnienia generała Hansa Baura. Baur nie tylko uczestniczył w misji opisanej przez Steifela, ale również ustalił, że jedną z dziesięciu maszyn zestrzelono nad wschodnioniemiecką miejscowością Bornersdorf; Heinemann udał się na miejsce, by po długich poszukiwaniach odnaleźć dwa skromne groby pilotów. Wiedział już, że Fritz mówił prawdę.

W trakcie kolejnego spotkania Steifel powiedział Gerdowi, iż we wraku znajdowały się min. dzienniki Adolfa Hitlera oraz trzeci tom Mein Kampf.

– Skąd o tym wiesz? – spytał zdumiony Heinemann.

– Bo mam do nich dostęp. – brzmiała odpowiedź.

Skarby doktora Fischera

W 1980 roku to Gerd odwiedził Steifela w jego prywatnym mieszkaniu, które stanowiło swoistą „świątynię” nazizmu: w niemal każdym pomieszczeniu i kącie stały przedmioty ozdobione swastyką, runami SS, symbolem czarnego słońca itp. Fritz kazał Heinemannowi poczekać w salonie, po czym udał się do swojego gabinetu i otworzył sejf skrywający parę niepozornych zeszytów zapisanych ręką Adolfa Hitlera. Kartkując pierwszy z nich, Gerd czuł, że właśnie odkrył materiał na megasensację.

Najpierw musiał jednak dowiedzieć się, skąd pochodzą bruliony.

– Nabyłem je od dr Fishera. – wyjawił Steifel, a następnie podał Heinemannowi numer telefonu do doktora, z którym dziennikarz spotkał się już kilka dni później w jednej ze studdgarckich kawiarni.

Na miejscu Gerd zastał przysadzistego, wąsatego mężczyznę w szarym garniturze; szybko zaczęli toczyć rzeczową i interesującą rozmowę. Dr Fischer przyznał, iż sprzedał dwa tomy dzienników Steifelowi.

– Ale to nic. – dodał po chwili. – w sumie ocalało dwadzieścia sześć zeszytów. Te, których nie ma Steifel, nadal znajdują się w NRD. Mój brat jest generałem w tamtejszej armii… myślę, że dałoby się je sprowadzić tutaj… wszystko zależy oczywiście od ceny.

Nie owijając zbytnio w bawełnę, doktor podał następujące kwoty: każdy tom dzienników kosztował 85.000 marek, Mein Kampf – 200.000, pozostałe pamiątki z wraku – pół miliona…

Tuż po spotkaniu Heinemann skontaktował się z dyrektorem generalnym wydawnictwa Grüner und Jahr (Stern był jednym z należących do niego tytułów), Manfredem Fischerem, by przedstawić mu swoje ustalenia. Ów prędko popadł w taką ekscytację, że zgodził się zapłacić sumę niezbędną do zakupu dwóch tomów. Gdy jakiś czas później Ordway Hilton oraz Hugh Trevor-Rouper potwierdzili ich autentyczność, w ścisłej redakcji tygodnika zapanowało niespotykane dotąd poruszenie.

Fot. 1. Gerd Heinemann z najważniejszym odkryciem w swojej karierze

Fot. 1. Gerd Heinemann z najważniejszym odkryciem w swojej karierze

Sensacja Sterna

Dzienniki Hitlera odnalezione! – głosił krzykliwy, czerwony nagłówek Sterna z 25 kwietnia 1983 roku. W środku pojawiła się wielka zapowiedź publikacji zapisków wodza, nie zabrakło również wypowiedzi Gerda Heinemanna (Wszystko, co odkryliśmy, zostało skrzętnie sprawdzone) i redaktora naczelnego, Petera Kocha (Dzięki naszemu sensacyjnemu odkryciu historię III Rzeszy trzeba napisać od nowa). Zaprezentowano też zdjęcia dzienników, w których wódz dokładnie, dzień po dniu, opisywał swoją rzeczywistość, zacytowano kilka najbardziej sensacyjnych fragmentów itp. Wszystko to natychmiast przykuło uwagę innych mediów; w całym kraju zaczęła narastać atmosfera oczekiwania.

Następny numer Sterna był droższy o 50 fenigów, tygodnik znacząco zyskał bowiem na objętości: miał aż 356 stron (dotychczas – 48). Nakład wzrósł do imponujących 2 milionów egzemplarzy, przy czym wszystkie błyskawicznie zniknęły z kioskowych półek. Media – tym razem już ogólnoświatowe – hucznie ogłosiły odnalezienie zaginionych dzienników Hitlera, a prawa do ich publikacji błyskawicznie zakupiły od Sterna takie magazyny oraz gazety, jak francuski Paris Match, włoska Panorama, czy amerykański Sunday Times. Oczywiście pojawili się także sceptycy; wielu historyków oraz grafologów zwróciło uwagę na fakt, iż Hitler cierpiał na niedowład prawej ręki, który nasilił się po słynnym zamachu dokonanym przez Clausa von Staufenberga. Innymi słowy – charakter pisma w dziennikach powinien być niejednolity. Zlekceważono jednak te spostrzeżenia, podobnie jak opinię niegdysiejszych sekretarek dyktatora, twierdzących, że ich zaabsorbowany licznymi kampaniami zwierzchnik po prostu nie miał czasu na pisanie.

Tymczasem w skrytkach pancernych jednego z monachijskich banków spoczywały osobno dwadzieścia cztery zeszyty, które Gerd nabył od dr Fischera w miesiącach poprzedzających publikację. Ilekroć dochodziło do transakcji, doktor opowiadał zafascynowanemu dziennikarzowi o tym, ile trudu (i pieniędzy, rzecz jasna) kosztowało go przemycenie kolejnego tomu do RFN. Czasem podejmował się tego tajemniczy kurier, innym razem – podwójny agent, przekupny pogranicznik itd. Pewnego dnia doktor oświadczył zaskoczonemu Gerdowi:

– Powinienem przyznać ci się do pomyłki: wedle mojego źródła istnieją 62 tomy dzienników…

Heinemann ucieszył się na tę wiadomość. Humoru nie zepsuła mu nawet kolejna – że odtąd będzie musiał zapłacić za każdy zeszyt 200.000 marek, gdyż, jak tłumaczył Fischer, agenci, pogranicznicy, kurierzy i inni śmiałkowie żądają coraz większych sum za swoje usługi… Gerd, zaślepiony (podobnie jak cała redakcja Sterna) nagłym sukcesem, zgodził się bez wahania. Gdy pytano go o tożsamość osoby, od której kupował dzienniki, zawsze posługiwał się tym samym, wygodnym argumentem: nie może zdradzić żadnych imion ani nazwisk, ponieważ osoby zaangażowane w przemyt zeszytów niechybnie zostałyby aresztowane przez wschodnioniemiecką Stasi.

Jak domek z kart

Fot. 2. Okładka Sterna z 25 kwietnia 1981 roku

Fot. 2. Okładka Sterna z 25 kwietnia 1981 roku

Sceptyków stopniowo przybywało, redaktorzy Sterna odczuwali więc narastającą presję. W końcu, by raz na zawsze udowodnić autentyczność dzienników, zwrócili się do Niemieckiego Archiwum Narodowego z prośbą o ich przebadanie. Opinia tej instytucji, zamiast uciszyć niedowiarków, doprowadziła do wielkiego skandalu.

Technicy z NAN odkryli na papierze ślady korektora, wykazali też, że czerwony sznurek przytwierdzony do każdego z zeszytów zawierał wynaleziony w latach 50-tych poliester. Obalili tym samym wniosek płynący z poprzedniej, dość pobieżnej ekspertyzy. Wiadomość o fałszerstwie błyskawicznie przeniknęła do mediów, a na Sterna posypał się grad oskarżeń.

Tego samego dnia w dziesiątkach drukarń – nie tylko tych niemieckich, ale też angielskich oraz amerykańskich – przygotowywano wydanie drugiego tomu dzienników. Redaktorzy Sterna nie przyznali się natychmiast do błędu, wskutek czego cały, wielomilionowy nakład trafił rankiem do kiosków, salonów prasowych itp. Na tygodnik spadła dodatkowa fala krytyki, a Hugh Trevor-Rouper, który jako pierwszy potwierdził autentyczność rzekomych zapisków Hitlera, wycofał swoje wcześniejsze oświadczenie. Wiedział, że tylko w ten sposób może zachować dobre imię i posadę na uniwersytecie oksfordzkim. Z kolei Peter Koch (redaktor naczelny) stwierdził: Gdy jadąc do pracy usłyszałem w radiu samochodowym, że eksperci z Narodowego Archiwum odkryli fałszerstwo, chciałem uderzyć w filar przy najbliższym zjeździe z autostrady.

Stern wydał na zakup dzienników astronomiczną kwotę 10 000 000 marek, ale znacznie dotkliwsza okazała się utrata reputacji. Najpopularniejszy dotąd tygodnik w Niemczech zaczął być przez wielu postrzegany jako konkurent prasy brukowej, co bezpośrednio przełożyło się na spadek jego dochodów. W pewnym momencie Stern znalazł się nawet na krawędzi bankructwa; odzyskanie dawnej pozycji zajęło mu kilkanaście lat.

O dwóch takich, co oszukali świat

Gerd Heinemann trafił przed oblicze sądu. Zarzucono mu, iż przywłaszczył sobie część z wspomnianych 10 000 000 milionów marek. Obciążyły go min. zeznania dr Fischera, którego oskarżono o fałszerstwo. Obaj mężczyźni trafili do więzienia, gdzie, wedle zasądzonego wyroku, mieli spędzić prawie pięć lat.

Nawet przebywając w celi Gerd był przekonany, że dzienniki są autentyczne. Pozostał jedyną osobą wierzącą w ich prawdziwość. Pewnego dnia jeden ze współwięźniów dostarczył mu pomięty skrawek papieru. Zapisano na nim tylko jedno zdanie, a charakter pisma sugerował, iż autorem wiadomości jest… Adolf Hitler. Jej treść brzmiała następująco: Sfałszowałem dzienniki Hitlera! Z wyrazami szacunku ~ Dr Fischer. Tym sposobem oszust bezlitośnie zakpił sobie z dziennikarza, uświadamiając mu przy okazji, jak bardzo się mylił.

Barbara Dickmann, reporterka przygotowująca film dokumentalny o dziennikach Adolfa Hitlera (został wyemitowany w dniu publikacji pierwszego tomu), stwierdziła: Wydaje mi się, że on [Gerd Heinemann] cierpiał na jakiś rodzaj choroby umysłowej. W 1971 roku opuściła go żona, bo miała dość życia wśród hitlerowskich pamiątek. Dziesięć lat później sama odwiedziłam jego mieszkanie, a wówczas pokazał mi między innymi bieliznę Ewy Braun. Powiedziałam mu: <<Gerd, ty jesteś szalony!>> <<Wiem, ale musisz zrozumieć, jak cenne są te rzeczy!>>. Upokorzony dziennikarz już nigdy nie wystąpił publicznie, z kolei Barbara Dickmann wyemigrowała do Włoch nie ukrywając, że powodem tej decyzji był skandal powstały wokół rzekomych wyznań führera.

Ostatni, najbardziej tajemniczy z bohaterów tej tragifarsy – dr Fischer – w rzeczywistości nazywał się Konrad Kujau i jako jedyny zyskał na całej aferze. Po opuszczeniu więzienia występował w licznych talk-show, ucząc widzów, jak podrobić pismo Adolfa Hitlera, Van Gogha, Picassa, Rembrandta… zanim Kujau w ogóle wpadł na pomysł stworzenia rzekomych dzienników wodza, handlował militariami z okresu II wojny światowej. Już wtedy dokonywał drobnych oszustw, sprzedając niektóre przedmioty razem z fałszywymi certyfikatami autentyczności. Zazwyczaj widniało na nich poświadczenie jednego z nazistowskich notabli – np. Rudolfa Hessa – iż dany hełm nosił w trakcie I wojny światowej Adolf Hitler (Kujau sprzedał dziesiątki hełmów, mundurów, medali, manierek i innych rzeczy należących ponoć do dyktatora). Po pewnym czasie przebiegły handlarz posunął się o krok dalej – zaczął falsyfikować obrazy, nie tylko te namalowane przez przywódcę III Rzeszy. Musiał więc również „nauczyć się” niełatwej sztuki podrabiania cudzych podpisów… zyskawszy wiele lat później sławę, Kujau publicznie naśmiewał się z ekspertów, którzy uznali, iż zeszyty zostały zapisane ręką Adolfa Hitlera: Pamiętam, jak w nocy zadzwonił do mnie Heinemann […]. Powiedział, że jest w Nowym Jorku i właśnie dostał pisemne potwierdzenie autentyczności dzienników. Wtedy odłożyłem słuchawkę i pomyślałem: albo eksperci są do niczego, albo ja sam jestem Hitlerem!

 Gdy w kwietniu 2000 roku Konrad Kujau umierał na raka krtani, był nie tylko jednym z najbardziej znanych fałszerzy obrazów na świecie, ale również milionerem.

Fot. 3. Konrad Kujau nie krył swojego talentu do dokonywania fałszerstw

Fot. 3. Konrad Kujau nie krył swojego talentu do dokonywania fałszerstw

Biedactwo i dobroduszny Adolf

O czym właściwie pisał w swoich dziennikach rzekomy Adolf Hitler? W dniu ataku na Francję wódz jakoby zanotował: Ileż to biedactwo musi wycierpieć! (o Ewie Braun). Lekarze przekazali mi, że znów była to tylko ciąża urojona. Akurat teraz, kiedy rzeczywiście ta młoda dziewczyna potrzebuje mojej pomocy, muszę ją zostawić samą. Führer wspominał też min. o tym, że czuje się źle z powodu nieświeżego oddechu(!), cierpi na dolegliwości brzuszne itp. Jak ktokolwiek mógł uwierzyć w te bzdury? – zastanawiała się Barbara Dickmann w wywiadzie udzielonym wiele lat po skandalu. Wśród bzdur znalazły się jednak informacje mogące mieć istotny wpływ na nasze postrzeganie historii.

Tworząc dzienniki, Kujau bazował na – jak sam twierdził – tysiącach artykułów prasowych i niezliczonych książkach (historycy ustalili, że ograniczył się głównie do lektury Zbioru przemówień i proklamacji Hitlera z lat 1932-1945; dziwnym zbiegiem okoliczności zapiski dyktatora powstały właśnie w tym okresie). Naturalnie literatura nie mogła dać oszustowi odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące hitleryzmu i II wojny światowej, ów zaczął więc konfabulować. Doszło do tego, że nie pisał wyłącznie dzienników Adolfa Hitlera – zaczął pisać na nowo historię. „Wyjaśnił” min. zagadkę tajemniczej podróży Rudolfa Hessa do Wielkiej Brytanii w 1941 roku: zastępca Hitlera miał, na rozkaz samego wodza, udać się do Anglików z propozycją traktatu pokojowego. Gdy jednak misja się nie powiodła (rzekomego wysłannika od razu aresztowano), rozzłoszczony mocodawca Hessa wszystkiemu zaprzeczył. Konrad Kujau nie poprzestał jednak na wymyślaniu faktów historycznych – część z nich po prostu przeinaczył. Barbara Dickmann wypowiadała się o tym ze szczególną odrazą: Pracując nad filmem, nie wiedziałam, co jest w dziennikach. Prawdę poznałam dopiero czytając „Sterna” […]. Najgorsze było to, że wg dzienników Hitler nie wiedział nic o decyzji dotyczącej eksterminacji Żydów, że podjęli ją źli ludzie z jego otoczenia. [Hitler] Wydawał się miłym człowiekiem, otoczonym przez złoczyńców. Trudno uwierzyć, że redakcja „Sterna” opublikowała ten nonsens. […] To nie było tylko klasowe fałszerstwo, ale historyczna tragedia. Niemcy publicznie ogłosiły światu, że Hitler nie był zły! I wielu w to uwierzyło… to prawdziwa tragedia dla mnie i całych Niemiec.

Konkluzje

Redaktorzy Sterna, uwiedzeni żądzą zysku, popełnili błąd, który omal nie doprowadził do zamknięcia ich tygodnika. Bardziej przerażająca wydaje się jednak perspektywa historii kształtowanej przez utalentowanego, acz z pewnością nie genialnego oszusta i fałszerza. Gdyby Kujau dysponował odpowiednio starymi zeszytami, na losy III Rzeszy oraz II wojny światowej moglibyśmy obecnie patrzeć z całkiem odmiennej, choć niekoniecznie lepszej perspektywy.

Opisane fałszerstwo literackie nie było oczywiście jedynym w dziejach: w 1947 roku Włoszka Amalia Panvini oraz jej osiemdziesięcioletnia matka sfabrykowały (dość nieudolnie) 30 tomów dzienników Benita Mussoliniego; nie opublikowała ich jednak żadna gazeta, dlatego o postępku dwóch kobiet szybko zapomniano.

W 1971 roku Clifford Irving napisał rzekomą autobiografię Howarda Hughesa, tajemniczego miliardera i mizantropa, który przez długi okres żył w niemal zupełnym odosobnieniu. Irving sądził, że bogacz nie zainteresuje się własną autobiografią, lecz stało się inaczej… cała sprawa również miała swój finał w sądzie.

W obecnej, skomercjalizowanej i dynamicznej rzeczywistości, liczy się przede wszystkim szybkość uzyskiwania informacji, ich wiarygodność bywa zaś kwestią drugorzędną. Jedynie świadomy odbiorca jest w stanie odróżnić prawdę od kłamstwa; tę nieocenioną umiejętność pozyskuje się czerpiąc wiedzę o świecie z wielu różnorodnych źródeł. Każdy dziennikarz może stać się bowiem Gerdem Heinemannem, i – świadomie lub nie – wykreować fałszywy obraz teraźniejszości bądź przeszłości. Jeśli nie zostanie ona poddana należytej krytyce przez ogół, z czasem zyska miano faktu.

Fot. 4. Przykładowa strona dzienników

Fot. 4. Przykładowa strona dzienników

 

Bibliografia

P. Słowiński, Plejada oszustów. 40 sposobów na nieuczciwe zarobienie pieniędzy, Videograf II, Chorzów 2010, s.101-112.

Dzienniki Hitlera – druga wojna światowa, https://www.youtube.com/watch?v=oLQGLIi9YU8, dostęp: 21.09.2016.

Źródła fotografii:

Fot. 1: ‚Hitler Diaries’ Reporter Wants Them Back, http://www.spiegel.de/international/zeitgeist/reporter-who-found-forged-hitler-diaries-wants-them-back-a-893424.html, dostęp: 21.09.2016.

Fot. 2: Stern Presents Hitler’s Diaries, http://germanhistorydocs.ghi-dc.org/sub_image.cfm?image_id=2502, dostęp: 21.09.2016.

Fot. 3: A Hitlerian Invisible Library, http://www.strangehistory.net/2010/08/09/a-hitlerian-invisible-library/, dostęp: 21.09.2016.

Fot. 4: Jurnalism scandals that rocked the world!, http://www.aisfm.edu.in/blog/2014/journalism-scandals-that-rocked-the-world/, dostęp: 21.09.2016.