Ambrose Bierce, „Pewnej letniej nocy” (z j. angielskiego przeł. E. Bąkowska)


@683440 - Pixabay (CC0 Public Domain)

@683440 – Pixabay (CC0 Public Domain)

Fakt, że Henry Armstrong został pochowany nie był dla niego dostatecznym dowodem, na to że umarł – zawsze trudno było go do czegokolwiek przekonać. A do przyznania, że naprawdę jest pochowany zmuszały go wszystkie zmysły. Jego postura– leżał płasko na wznak, z rękami skrzyżowanymi na brzuchu, związanymi czymś, co z łatwością rozerwał, chociaż wcale nie poprawiło to jego sytuacji – uwięzienie całej jego osoby, nieprzenikniona ciemność i cisza jak makiem zasiał, były argumentami, które trudno byłoby zakwestionować, więc przyjął je bez zastrzeżeń.

Ale żeby od razu martwy… Nie. Był po prostu bardzo, bardzo chory. Doskwierała mu chorobliwa apatia i nie przejmował się za bardzo nadzwyczajnym losem, który został mu przypisany. Nie był filozofem, tylko prostą, zwykłą osobą, obdarzoną, na jakiś czas, patologiczną obojętnością – narząd, który pomagał rozpoznać strach był bezwładny. Tak więc bez żadnych szczególnych obaw o najbliższą przyszłość Henry Armstrong zasnął w spokoju.

Lecz na powierzchni coś się działo. Była ciemna letnia noc, od czasu do czasu przecinana blaskiem błyskawicy, rozjaśniającej rozciągniętą się na zachodzie chmurę, która zapowiadała burzę. Krótkie, przerywane iluminacje podkreślały z upiorną wyrazistością nagrobki i pomniki cmentarne, jakby ustawiały je do tańca. W taką noc żaden wiarygodny świadek nie powinien błąkać się po cmentarzu, więc trzej mężczyźni, którzy rozkopywali grób Henry’ego Armstronga, czuli się w miarę bezpiecznie.

Dwóch z nich to młodzi studenci uczelni medycznej, oddalonej o kilka mil. Trzecim był olbrzymi Murzyn, znany jako Jess. Przez wiele lat Jess pracował na cmentarzu jako złota rączka i lubił sobie żartować, że „zna tam każdą duszyczkę”. Biorąc pod uwagę to, co teraz robił, można wywnioskować, że miejsce to nie było tak zaludnione, jak wskazywał na to rejestr.

Za murem, na terenie najbardziej oddalonym od głównej drogi, czekał koń z wozem.

Wykopywanie nie było trudne – ziemia, którą parę godzin wcześniej zasypano grób nie stawiała oporu i szybko została wydobyta. Wyciągniecie trumny z mogiły już nie było takie łatwe, ale Jess, który liczył na dodatkowy zarobek, poradził sobie również z tym. Następnie ostrożnie odkręcił wieko i odłożył je na bok, odsłaniając ciało ubrane w czarne spodnie i białą koszulę. W tej chwili powietrze rozbłysło, rozdzierający grzmot pioruna wstrząsnął ogłuszonym światem, a Henry Armstrong spokojnie usiadł. Młodzieńcy z niewyraźnym wrzaskiem uciekli w przerażeniu, każdy w inną stronę. Nic by ich nie przekonało, aby wrócić. Ale Jess był inny.

W szarości poranka studenci, bladzi i wymizerowani, pewni obaw, z grozą ich przygody nadal hałaśliwie pulsującą w żyłach, spotkali się na uczelni medycznej.

– Widziałeś to? – wykrzyknął jeden.

– Boże! Tak… co mamy zrobić?”

Przeszli na tyły budynku, gdzie zobaczyli konia z wozem, uwiązanego do słupa niedaleko wejścia do prosektorium. Odruchowo weszli do sali. Na ławce w półmroku siedział Murzyn Jess. Wstał, uśmiechając się szeroko.

­– Czekam na moją zapłatę – powiedział.

Rozciągnięte na stole leżały nagie zwłoki Henry’ego Armstronga, głowa była ubrudzona krwią i gliną od uderzenia szpadlem.

Ambrose Gwinett Bierce (ur. 1842, z. pod koenic 1913 lub na początku 1914 roku prawdopodobnie w Meksyku) – dziennikarz, satyryk i nowelista amerykański, uczestnik wojny secesyjnej; także aforysta i filozof sceptyk. Często określany jako prekursor „czarnej literatury XX wieku”, jeden z najwybitniejszych twórców wczesnej powieści grozy. Oryginalny tytuł opowiadania: „One Summer Night” (Wiki commons source).