Włodzimierz Stebelski – zapomniany poeta w krzywym zwierciadle pozytywizmu


Historia literatury, jak każdy inny odłam historii powszechnej, poddaje się pewnym niezmiennym regułom. Wydarzenia, postaci i koncepcje tworzą rzeczywistość, w której tzw. masy muszą koegzystować i odnajdywać dla siebie przestrzeń twórczą (rzemieślniczą, artystyczną, humanistyczną itd.). Nic więc dziwnego, że w każdej epoce, w tym wypadku literackiej, przewijają się rzesze osób jak gdyby wyobcowanych – żyjących jeszcze przeszłością, często nieradzących sobie z otaczającym ich światem teraźniejszym, bądź też niewyczuwających nadchodzących prądów i mód. Można by podawać setki przykładów z różnych dziedzin, ja chciałbym się jednak ograniczyć do jednej ciekawej, acz zapomnianej postaci – poety należącego właśnie do tych odmieńców zawieszonych w metaprzestrzeni i metaczasie…

Jaka bowiem epoka mogła być gorsza dla poety niż pozytywizm? Postęp, rynek, kształtujące się klasy społeczne – a przede wszystkim królująca wszem i wobec publicystyka, prężny rozwój gazet, popularyzacja tego formatu czytelnictwa (z widmem rodzącej się kultury powieściotwórczej). Okres ten burzliwy zamiótł pod dywan historii wielu zdolnych, inspirujących twórców (Aleksandra Michaux „Mirona”, Władysława Szancera „Ordona”, Bartusówny itd.), w tym bohatera niniejszego artykułu – Włodzimierza Stebelskiego.

Urodzony we wschodniej Galicji w 1848 roku przez całe swoje życie próbował odnaleźć „własny kącik literacki”, niszę, w której mógłby się twórczo realizować, a jego poezje mogłyby być docenione. Niestety, podzielił los wielu innych poetów utraconych – życie swoje spędził na tułaczce od gazety do gazety; publikował różnego rodzaju artykuły, starając się związać koniec z końcem. Przygodę z literaturą rozpoczął od opowiadań Monach (1870) i Mołytwa (1873), napisanych w języku ukraińskim – później były (polskie już) cenione Humoreski (1878) i wreszcie najambitniejszy projekt, poemat Roman Zero (1883). Tak jednak, jak w swym postromantycznym poemacie dygresyjnym czytelnik może zetknąć się z autoironicznym wyznaniem samego autora o stanie swojej psychiki, duszy, tak dla mnie osobiście ciekawym doświadczeniem było zetknięcie się z twórczością Stebelskiego publikowaną ułamkowo, pojedynczo w przeróżnych ówczesnych gazetach.

Dowiadujemy się wówczas bowiem, jak czułym na troski społeczne poetą był Stebelski i jak mocno solidaryzował się z zabiedzonym społeczeństwem ścierającym się z nieubłaganymi prawami kapitalistycznego rynku (dygresja: sformułowanie to brzmi co najmniej jak wyjęte z dyskursu poprzedniego ustroju). Warto w tym kontekście przytoczyć niektóre strofy z dzieł jego, nazwijmy, społecznych.

Patrz! Ten tłusty, pospolity,
Co w kijosku żre – i zmienia
Dyspozycje głośnym tonem,
To jest wielki wół stworzenia.
Mienie jego z innych zwierząt
Krwi i potu, łez i zgrzytu,
Ale jemu, potężnemu, Nikt nie psuje apetytu.

I dalej autoironia poety:

Patrz! Ten chudy, goły, głodny,
Przy cygara niedogarku,
Drwiący niby z tego świata,
Jestem ja – to osioł w parku.
Osioł co nie umiał w życiu
Sztuką clowna wygiąć kości
I tu ziewa bez pozycji
W tej powszechnej bydlęcości.

(fragment utworu Zwierzyniec)

Jest to tylko ułamek tego rodzaju ekspresji Stebelskiego (Pieśni społeczne, cykl Nędza, Etyka świata, Cynizm i inne). Szczególnie wzruszający jest cykl utworów Nędza, personifikujący ją pod wieloznacznym imieniem Marii; za pomocą dwóch perspektyw: introspekcyjnej (stanów wewnętrznych tytułowej Marii-Nędzy) i ogólnej, szkicowanej z pozycji odautorskiej, poeta przedstawia czytelnikowi przekrój społeczny zarówno w dyskursie majątkowym i klasowym, jak również feministycznym. Nie przypadkowo Nędza przedstawiona jest jako żywa kobieta – obrazuje to bezmiar jej upodlenia w świecie pieniądza i obracających nim mężczyzn, którzy ostatecznie jej czystość i pewnego rodzaju świętość kalają i upodlają – za chleb. Pościg za strawą jest motywem przewodnim cyklu, w którym jesteśmy świadkami jednostkowej i gradacyjnej destrukcji postaci. Nędza spotyka na swej drodze przedstawicieli różnych grup społecznych – postrzegana jako piękny ideał, szybko zostaje odtrącona, gdy wyraża swoje potrzeby – głodu.

Więc – kościoły i pałace!
Nie maż chleba już bez sromu
W tym szerokim świata domu i ja,
Nędza, nieszczęśliwa,
Ja, dziewicza i uczciwa,
Muszęż hańbą kupić pracę?

(1 strofa VI części cyklu Nędza)

Można by zadać pytanie: czemu więc poeta tak zaangażowany w obrazowanie przemian społecznych został wypchnięty poza nawias literacki i poza pamięć epoki pozytywizmu? Odpowiedź wydaje się bardzo prosta: wymagania ideologiczne wobec poezji (zarysowane czy to w tekście Adama Wiślickiego Groch na ścianę, czy w Listach o literaturze Elizy Orzeszkowej), były jasno określone i sprowadzały się w sumie do konieczności demagogicznego postulowania postępu i fascynacji wyłaniającym się nowym światem. Jak więc artysta wrażliwy na jednostkowy ludzki los, dostrzegający widzianą gołym okiem biedę, nierówność społeczną i problemy majątkowe ludzi ścierających się z nową rzeczywistością miał wkupić się w łaski tzw. salonu? Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, sytuacja była bardziej jeszcze pogmatwana. Na pewno nie pomagały twórcy postromantyczne, czy też epigońskie zapędy stylistyczne, wersyfikacyjne, jak również i publikacja wspominanego wcześniej Romana Zero, który – analizowany pod kątem przynależności epokowej – mógłby być zestawiany komparatystycznie z poematami dygresyjnymi poprzedniej epoki (Byrona, Słowackiego). Jednocześnie mocne indywidualizowanie artysty i głęboki pesymizm refleksji stanowił przebłysk nienadeszłej jeszcze epoki modermizmu (stąd też frustracje poety wobec dekadentów, których krytykował, że z biedy i nieszczęścia zrobili modę – Między dekadentami).

Odtrącenie w elitach literackich nie było jednak jedynym, czy też, można by rzec, nie najgorszym piętnem odciśniętym na życiu biednego twórcy. Takimi obciążeniami były bez wątpienia alkoholizm, któremu poeta poddawał się wielokrotnie oraz ostatecznie obłęd. Jest to o tyle ciekawe, że w twórczości Stebelskiego można dostrzec pewnego rodzaju przenikliwość, czy też może wizyjne przygnębienie, gdyż poeta wyraża wielokrotnie przeczucia tego, iż będzie się ścierał z obłędem. Opisy abstrakcyjnych wizji czy postaci jasno przedstawiają człowieka przerażonego swą przyszłością, którą pomimo klarownego jeszcze umysłu dostrzega jako destrukcyjną i zabójczą. Szczególnie ważny w tym kontekście jest ostatni „rozdział” życia poety, kiedy to w 1891 roku „zwiedził” nowo wybudowany szpital psychiatryczny w Tworkach. Owocem tego pobytu były dwa niezwykle przygnębiające, fantazyjne wiersze (Dom obłąkanych i Sylwetki z Tworek), które można by scharakteryzować mianem koszmarów czy halucynacji delirycznych. Poeta opisuje pacjentów animalizując ich, przedstawiając w postaci powykręcanych, często diabolicznych zwierząt (motyw kobiety-pantery, kuszącej swoją drapieżnością pojawia się już w poemacie Roman Zero – na pewno ma związek z zawodami miłosnymi poety; te jednak są trudne do prześledzenia, z braku jakiejkolwiek monografii czy nawet zbioru jego poezji). Poeta pisze o Tworkach:

Patrz na te dziwne uroczyste mury!
T
u najstraszniejsza mieszka ludzka nędza,
Tu obłąkania krąży duch ponury,
Z mglistych widziadeł chorą myśl wypędza,
Tu przez olbrzymie ludzkich dusz tortury
Wybucha szału furiackiego jędza,
Która urąga, mając mocy tyle,
Krafftów-Ebingów zbawicielskiej sile
.
[…]
W ciemnoty wiekach bez politowania
Obłęd karano jako znamię sromu;
Teraz oświata nędzę tę osłania
Czujną opieką w pałacowym domu
I niesie pomoc nędzy tej bogatą –
Za miłość ludzką cześć ci – o, oświato!

(fragment z początku i zakończenie utworu Dom obłąkanych)

Charakterystyczny dla tego wiersza jest pozytywny rys zakończenia – zupełnie różny od rzeczywistego doświadczenia poety, który po wyjściu z zakładu popełnił samobójstwo (powiesił się, a więc w opozycji do swego autobiograficznego momentami bohatera, Romana Zero, który postanowił „w łeb sobie wypalić”) – 22 grudnia 1891 roku.

Co niezwykłe, to fakt, iż podobnych historii było w epoce wiele, dlatego w historii literatury ukuł się termin „zabijania poetów”, na temat którego świetną publikacją jest książka o tym samym tytule Jana Tomkowskiego. Nie tylko Stebelskiego spotkał obłęd i nie on jeden popełnił samobójstwo… Jak pisze przytoczony J. Tomkowski: „Włodzimierz Stebelski zamknął swe rachunki ze światem w czterdziestym czwartym roku życia, choć byłoby zapewne przesadą upatrywanie akurat w tym fakcie ostatniego i najbardziej makabrycznego gestu skłóconego z romantykami szydercy”.

Niechaj ostatnią opinią o tym niezwykłym, a tak nieszczęśliwym twórcy będą własne jego słowa:

Był poetą pełnym serca,
Lecz go naszedł demon skrycie
I w swej niszczycielskiej furii
Porwał zapał, młodość, życie.
[…]

Nic nie czuje, nie rozumie
Z szpitalnego swego bytu,
O istnieniu nie wie własnym,
Jest spokojny i bez zgrzytu

Tylko ludzie powiadają,
Gdy go ujrzą w stroju w paski,
Że skończony ten idiota
Był poetą zdobnym w blaski.

(początek i koniec utworu Sylwetki z Tworek: Delirium tremens)