Malarze Normandii


 

fot. Natalia Nowicka

Zdarzyło się kiedyś Tołstojowi nazwać impresjonistów francuskich degeneratami – i wyraził w tych słowach swoją niechęć do wszelkich nowych nurtów rodzących się w drugiej połowie XIX wieku w sztuce europejskiej. Brała się ona przede wszystkim z niechęci pisarza wobec wszelkiego rodzaju awangardy. Malarstwo impresjonistów można oceniać i oglądać właśnie w ten sposób, a więc tradycyjnie – z perspektywy nowatorstwa techniki i doboru motywów. Są jednak pytania, które same narzucają się podczas oglądania tej twórczości, jak na przykład takie: czy impresjoniści równie biegle władali, powiedzmy, rapierem, co pędzlem?

W monumentalnych wnętrzach Zamku Cesarskiego w Poznaniu znajduje się wejście do całkiem innego świata: wśród grubych murów z bladego piaskowca w romańskim stylu znajduje się wejście do Normandii, widzianej oczami najlepszych francuskich malarzy impresjonistów.

Dla płócien artystów takiej miary, jak Eugene Delacroix, Gustave Courbet, Auguste Renoir, Claude Monet, Eugene Boudin stworzono w zamku niewielką, cieplarnianą przestrzeń. Podłogi wysłano pluszowym kremowym dywanem, a dzieła eksponowane są w bogatych ramach ze złoceniami, na tle błękitnych ścian. Ciepłe, punktowe światło skierowane na poszczególne obrazy wzmaga i tak już wyraźnie odczuwalną łagodność tego wnętrza. Wyjątkowe dla prezentacji tego zbioru walory zamku chwalił między innymi ambasador Francji w Polsce, Pierre Buhler, który objął honorowy patronat nad wystawą. Ekspozycja jest w założeniu kuratorów czterowątkowa, jednak przestrzeń wystawy zorganizowana jest w ten sposób, że wręcz zachęca aby powracać do raz obejrzanych obrazów i ignorować ten nieco sztuczny i narzucony odgórnie porządek. Ponad 80 dzieł różnego formatu przedstawia między innymi farmę Saint-Siméon, pejzaże wybrzeża normandzkiego i Sekwany oraz impresjonistyczne weduty.

Jaki związek mają sielskie obrazki i morskie pejzaże z umiejętnościami szermierczymi? Płótna oglądane z daleka sprawiają wrażenie, jakby w ramach zamknięto wycinek migoczącej światłem przestrzeni morskiego wybrzeża, wzburzonego oceanu czy soczystej zieleni sadu. Z bliska natomiast ta cudowna iluzja rozmywa się i uwidaczniają się szczegóły wykonania − w pewien sposób widz przybliża się do bardzo intymnej sfery kontaktu malarza z powstającym dziełem. Prezentowane obrazy malowane były „z wolnej ręki”, to znaczy bez przygotowania dokładnych rysunkowych szkiców i studiów, nanoszenia pomocniczych linii na podobrazie i tym podobnych zabiegów. Co więcej, artyści chętnie mieszali farby bezpośrednio na płótnie, a nie na palecie, co jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej byłoby uznane za absolutne szaleństwo i odejście od elementarnych zasad malowania. I w istocie tak było − manualna ekwilibrystyka nadgarstków i dłoni, niegdyś właściwa niemal wyłącznie ćwiczeniom fechtunkowym i walce, stała się za sprawą impresjonistów nową techniką plastyczną, która zrewolucjonizowała europejskie malarstwo. Szorstkie impasty z daleka pięknie układające się w świetlistą powierzchnię morskich fal czy porannego nieba z bliska tracą tę moc wyrazu. Całą uwagę widza pochłania ich struktura, nierówności pigmentu, niemalże widoczny ruch pędzla, zgaduje się prawie gęstość i rodzaj użytego włosia. Nie ma w tych płótnach śladu cyzelerskiej, wieloletniej pracy malarza nad jednym dziełem − rozmach twórczy wyraża się właśnie w gwałtowności działania. Warsztatowa doskonałość zaczęła przejawiać się w odważnym geście malarskim wyrażającym emocje − i to on do dzisiaj hipnotyzuje odbiorców tej sztuki. Zwiedzający wystawę uważnie oglądają obrazy, przybliżają się i oddalają, mimowolnie przechylają głowy, a nawet schematycznie szkicują w notatnikach. Kontemplują − można krótko powiedzieć.

Wykończone do najdrobniejszego szczegółu wielkie obrazy zostały zastąpione przez szkice pozostające na granicy czytelności, czasem rozmiaru kartki z małego notesu. Są one jednak urzekające − stanowią źródło rozmaitych bodźców, a jednocześnie z tej mnogości przeżyć nie wyłania się wiele ponad artystyczną niejednoznaczność. Niejednoznaczność, która uwodzi i przyciąga, ponieważ jest czystym przeżyciem estetycznym. Słowem, nie trzeba zrozumieć dzieła, aby go doświadczyć, odczuć na własnym ciele i zachować w umyśle. Wystawa „Malarze Normandii” pozostawia więc w pamięci wrażenie bardzo wyraziste, nie jest ono jednak banalnym rejestrem nazwisk, tytułów i dat. Świetnie zaaranżowana, wpływa na wszystkie zmysły widza – który skłonny jest nawet, kontemplując kolejne obrazy, usłyszeć krzyk mew i szum ostrego normandzkiego wiatru.