Pewnego czwartkowego popołudnia student Jan podróżował pociągiem relacji Warszawa Centralna–Rzeszów Główny. Ot, taka wycieczka w rodzinne strony. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie jego współpasażer. Kiedy nasz bohater siadał na miejscu numer 45 w wagonie 13, niewysoki jegomość lat około 23 przywitał go uprzejmym „dzień dobry”. Po mniej więcej piętnastu minutach, kiedy student Jan był pogrążony w lekturze Świętej nocy Czechowa, nieznajomy postanowił się przedstawić.
– Cześć, nazywam się Olek. Ale mów mi Aleksander, brzmi poważniej.
– Jan – odpowiedział studencik, ściskając jego dłoń.
Nie upłynęło pięciu chwil, kiedy Olek, przepraszam, Aleksander, podjął próbę konwersacji.
– Dokąd jedziesz?
– Do Rzeszowa.
– O! Ja też! Studiujesz?
– Tak.
– Ja też! Jaki kierunek?
– Filologia rosyjska.
– Zobacz, ja też. Założę się, że dużo czytasz, kogo najwięcej?
Na to pytanie Jan pokazał okładkę książki.
– Uwielbiam Czechowa! Kogo jeszcze polecasz?
Na tej rozmowie mijały nudne godziny podróży pociągiem. Początkowo Jankowi przypadł do gustu nowy znajomy. Rozumieli się niemal doskonale. Każde zdanie naszego bohatera spotykało się z natychmiastowym aplauzem. Jednak czas nagle zaczął zwalniać. Kiedy pociąg minął Kraków, czas dłużył się już niemiłosiernie. Olek był dziwną postacią. Od początku rozmowy nie wyraził ani jednej samodzielnej opinii, nawet jeśli chodziło o pójście do ubikacji. Zaczęło to irytować Jana. Po co mu ktoś, kto we wszystkim się z nim zgadza. Jest to śmiertelnie nudne. Irytację podsycił moment, w którym jego współpasażer poczynił pierwsze próby żartowania.
– Nawet nie wiesz, jakie jaja robimy z belframi na uczelni, mówię ci, stary, jednej takiej zatrzasnęliśmy drzwi do toalety i nie mogła się wydostać, żebyś ty to tylko widział. Innym razem…
Jan nie mógł już tego słuchać. Wściekłość wypełniała każdą komórkę jego ciała. Wszystkie mięśnie miał napięte aż do bólu. Wstał i uderzył z całej siły w tępo uśmiechniętą twarz nudziarza, krew trysnęła po całym przedziale. Uderzył go jeszcze raz i jeszcze jeden, i jeszcze w nos, i pod oko. Bił bez opamiętania. Prawdopodobnie zabiłby go gołymi rękoma, gdyby się nie ocknął.
Jechał pociągiem. Naprzeciw niego siedział z wyrazem twarzy wioskowego głupka Olek. Uczucie irytacji i wściekłości powróciło z dwa razy większą mocą. Wstał i wyszedł z przedziału. Zamknął się w toalecie, wyjął paczkę papierosów i zaczął palić. Kiedy skończył pierwszego, zapalił od niego następnego i później jeszcze jednego. Po piątym, albo może nawet szóstym, odetchnął głęboko i wrócił do przedziału. Została jeszcze tylko godzina podróży. Tylko godzina i już nigdy więcej nie zobaczy tego idioty. Wprawiło go to w tak dobry nastrój, że zdobył się na potakiwanie, mruczenie, a nawet śmianie się (co prawda, wymuszone) z żartów Olka.
„Mam nadzieję, że nie spyta mnie o numer telefonu”– pomyślał Jan i zaraz przyrzekł sobie w duchu, że w Rzeszowie ucieknie od nudziarza tak szybko, jak to będzie możliwe.
Pół godziny przed upragnioną stacją nasz biedny bohater wyraźnie się ożywił. Wyglądał niecierpliwie przez okno jak dziecko, które nie może się doczekać końca podróży. Przez głośnik w przedziale kobiecy głos oznajmił, że do Rzeszowa Głównego zostało piętnaście minut drogi. Janek omal nie zemdlał z radości. Przyszykował wszystkie rzeczy tak, aby móc szybciej opuścić pociąg. Pięć minut. Cztery. Trzy. Dwa. Jan przypominał teraz sprintera skupionego przed wyścigiem.
Maszyna zajechała na peron. Janek czekał już przy drzwiach z dłonią na klamce. Aleksander stał tuż za nim. Jeszcze chwila i się uwolni. W końcu wszystkie wagony się zatrzymały. Student zwinnym ruchem otworzył drzwi i wyskoczył na zewnątrz. Olek od razu za nim, tradycyjnie szczerząc kły jak praczłowiek.
– Jan, słuchaj stary, musimy wymienić się nume… – w tym momencie poczuł, że coś jest nie tak i rozejrzał się po peronie. Nigdzie nie było widać jego niedawnego współpasażera.– …rami. Kurwa! Znów to samo.
Tymczasem Janek nie oglądając się za siebie uciekał co sił w nogach. Ze stacji kolejowej pobiegł od razu na dworzec PKS. Miał szczęście, ponieważ jego autobus właśnie odpalił silnik i miał odjechać. Zdążył niemal w ostatniej chwili. Jednak bezpieczny poczuł się dopiero w domu.