O tym, jak N****y napadli na Polskę. Poprawność polityczna w historycznych grach komputerowych


źródło: http://gamingtrend.com/reviews/deadfall-adventures-dead-boring/

źródło: http://gamingtrend.com/reviews/deadfall-adventures-dead-boring/

Dawno, dawno temu na kanale National Geographic emitowano świetne reportaże oraz ciekawe dokumenty. Oglądanie materiału nakręconego z udziałem rozmaitych naukowców, badaczy oraz historyków stanowiło nieraz przyjemną alternatywę dla ślęczenia nad szkolnymi podręcznikami; niestety, z czasem uwaga (i kamera) ekipy NG zwróciła się ku poławiaczom tuńczyków, kopaczom rowów dewastujących środowisko naturalne (tj. poszukiwaczom złota) czy drogowcom, którzy za pomocą swych wielkich ciężarówek mężnie dbają o drożność górskiej szosy.

Słowem – wszystko wskazywało na to, że wkrótce ramówka NG zostanie uzupełniona o Króliczki Playboya, ale zamiast tego widzowie dostali – o dziwo – Tajemnice III Rzeszy i Wielkie konstrukcje III Rzeszy. Czyżby próbowano przywrócić kanałowi dawną świetność?

Konstrukcje… oraz Tajemnice… oglądałem wiele razy. Przyznać trzeba, że oba programy wykonano rzetelnie, wzbogacono o liczne wypowiedzi historyków i rekonstrukcje. Coś jednak nie dawało mi spokoju, gdy przysłuchiwałem się lektorowi opisującemu poczynania elit III Rzeszy; w pewnej chwili zdałem sobie sprawę, że w ogóle nie mówi on o tym, kim byli ci ludzie. Mordercami, serwilistami, kłamcami – owszem, ale widz nie usłyszy ani razu w ciągu niemal godziny, że ci zapatrzeni w Hitlera zbrodniarze to zarazem… Niemcy. W Tajemnicach… i Konstrukcjach… pojawiają się jedynie „naziści”. Jak więc brzmi historia II wojny światowej według polskiej edycji National Geographic? Otóż pewien nazista z wąsikiem rozkazał innym nazistom zaatakować pewien kraj – Polskę graniczącą na zachodzie z państwem, którego nazwa nie pada. Naziści szybko pokonali polską armię, a wkrótce potem nazistowska flaga zaczęła triumfalnie powiewać w większości europejskich stolic…

Niemiec nazistą, Rosjanin Rosjaninem

Opisane zjawisko jest wynikiem tzw. poprawności politycznej. Od razu trzeba zaznaczyć, że autorzy stosujący się do jej zasad nie są konsekwentni; skoro Niemcy, ba – nawet hitlerowcy! – są dziś bez wyjątku „nazistami”, to podobnie należałoby postąpić z Rosjanami\Sowietami. Czyli: to komuniści napadli na Polskę wespół z nazistami, a kilka lat potem komunistyczna armia wyparła ich z Europy Wschodniej. Od razu daje się zauważyć nie lada problem: „komuniści” to zwrot bardzo nieprecyzyjny, ponieważ może dotyczyć zarówno Rosjan, jak i np. jugosłowiańskich partyzantów pod dowództwem Tity, a w kontekście wydarzeń z lat powojennych – nawet Chińczyków, Koreańczyków itd. Nazistami też nie byli wyłącznie Niemcy, stąd stwierdzenie, że w 1939 roku „naziści napadli na Polskę”, dałoby się zastosować w odniesieniu do przedstawicieli wszystkich państw Osi – Niemców, Włochów, czy Japończyków. Jednak dlaczego przedstawiciele niemieckiego społeczeństwa z okresu II wojny światowej coraz częściej są „nazistami”, a Rosjanie wciąż pozostają Rosjanami? Wszystkie te absurdy wyrosły na gruncie obecnych stosunków międzynarodowych; w myśl poprawności politycznej Polacy nie powinni przypominać o dawnych zbrodniach swoich zachodnich sąsiadów, „rozdrapywać zagojonych ran”, jak rzekliby jej zwolennicy. Tyle tylko, że Niemcy nigdy nie postulowali, by ich przodków z okresu rządów Adolfa Hitlera określać wyłącznie jako nazistów. Co więcej, takie postępowanie jest krzywdzące wobec tych obywateli III Rzeszy, którzy sprzeciwiali się jego władzy, zostali siłą wcieleni do Volkssturmu, Wermachtuitp.

W tym kontekście należy odnotować, że angielscy, amerykańscy, a nawet niemieccy badacze wypowiadający się w obu programach wielokrotnie używają przymiotnika german. Natomiast to polscy tłumacze przełożyli go jako „nazistowski”.

Jimmy i Hawkins

Biada gazecie w Europie lub USA posługującej się zwrotem polskie obozy koncentracyjne. Autor artykułu zawierającego ów nieprawdziwy zlepek wyrazów zostanie bowiem błyskawicznie zmieszany z błotem przez całą nadwiślańską prasę, nazwany nieukiem przez polską opinię publiczną i znów wywoła dyskusję na temat tego, z jakim lekceważeniem zagraniczne media odnoszą się do historii narodu, który – obok żydowskiego – najbardziej ucierpiał w wyniku II wojny światowej.

U podstaw tego całego zamieszania leży oczywiście bardzo szlachetna idea, by dbać o prawdę dziejową.Wydaje się jednak, że sami Polacy niejednokrotnie ją zacierają i to w sposób przynoszący im jedynie szkodę. Wystarczy przyjrzeć się grom komputerowym, rzeczy tak błahej, że żaden rodzimy dziennik zaciekle zwalczający polskie obozy koncentracyjne nie zwrócił na nią uwagi.Bo czy naprawdę warto analizować te wszystkie brednie przyswajane co dzień przez miliony pryszczatych nastolatków z joystickami lub padami w dłoniach?

Jakkolwiek zabrzmi to brutalnie, ci niezliczeni gracze to przyszłość naszego kraju. Przyszłość szczęśliwa, bo niemająca już bezpośredniej styczności z PRL-em ani II wojną światową. A jednocześnie przyszłość jak na razie ciemna, bo w dużej mierze nieoczytana. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na te gry komputerowe, które miały choć nieco rozjaśnić umysły od dawna nieskażone żadną lekturą.

J’m Jimmy!

Uprising 44: The silent shadows to dzieło warszawskiego studia DMD Enterprise. Posłużyłem się angielskim tytułem, ponieważ polski nie istnieje (najwyraźniej niniejsza gra została stworzona głównie z myślą o rynkach zagranicznych). Krzewienie wiedzy o powstaniu wśród Amerykanów, Japończyków czy Francuzów może napawać dumą, jednakże wykreowany w tym celu wirtualny świat to miejsce, w którym cierpią nie tylko akowcy. Gracze również. W dużej mierze jest to wina błędów i niedoróbek technicznych, niemniej te zostały już szczegółowo i z rozmachem opisane w niezliczonych recenzjach. Ja postanowiłem skupić się wyłącznie na kwestiach merytorycznych, na tym, jaką historię przekazuje Uprising 44 i do jakiej historii się odnosi.

Wkrótce wcieliłem się więc w Jimmy’ego, którego poznajemy w barze Tommy’ego (tak, wciąż piszę o powstaniu, i to nie Strażnika Teksasu, tylko powstaniu warszawskim), gdzie pijał whisky z lodem. Właściwą rozgrywkę poprzedza cytat z Hitlera o tym, że Warszawa ma zostać zrównana z ziemią i dopiero to uświadomiło mi, że włożyłem do laptopa właściwą płytę CD. Potem zrobiło się jeszcze bardziej dramatycznie, jako że musiałem zniweczyć ten zbrodniczy plan, a zarazem dziwnie, gdyż powstańcy nagle zaczęli rozmawiać po angielsku. Wcześniej posługiwali się płynną polszczyzną, przynajmniej do czasu, gdy na ekranie pojawił się Johnny… spoglądając na to wszystko odniosłem wrażenie, iż Uprising 44 ma leczyć kompleksy Anglików związane z ich nikłym zaangażowaniem w pomoc walczącym warszawiakom, wyraźnie pokazywać, że również oni, nieustraszeni Anglosasi, czynnie brali udział w tym tragicznym wydarzeniu.Opisywaną grę zrobili jednak Polacy – czemu więc to Jimmy został obrońcą wirtualnej Warszawy? Przytoczone imiona na pewno są bliższe zagranicznym odbiorcom, ale amerykanizowanie lub anglicyzowanie tego bohaterskiego zrywu przez rodzimych scenarzystów zakrawa na smutny żart.

Niestety, fabuła została w całości zmyślona i można ją streścić słowami: „uratuj Warszawę”. Samo przedstawienie dramatu okupowanej stolicy ogranicza się do kilku zdań widniejących na każdym z ekranów ładowania, natomiast rozgrywkę sprowadzono do sukcesywnego przerzedzania niemieckich szeregów przy użyciu kilku typów broni. Z tego względu dopiero wysłuchiwanie bombastycznych i źle nagranych dialogów zmusiło mnie do pewnych refleksji (m.in. „Dlaczego kupiłem tę grę?”), choć zakładam, że twórcom chodziło o refleksje nieco innego rodzaju.

Zawiedzie się także ten, kto liczył na pasjonującą podróż po dawnej Warszawie: ta w Uprising 44 wygląda szpetnie (co wynika z zastosowanego silnika graficznego), przede wszystkim jednak nie ma jakiegokolwiek charakteru. Gdyby na początku zamiast słów Hitlera pojawił się cytat informujący mnie, iż oto znalazłem się w Sajgonie lat 60-tych, uwierzyłbym. Tam zresztą żaden Jimmy czy Johnny nie wzbudziłby moich zastrzeżeń.

Zanim definitywnie skończyłem moją, pożal się Boże, powstańczą przygodę, pooglądałem wideorecenzje Uprising 44 nagrane przez zagranicznych graczy (te mające polskich autorów są fatalne, gdyż ci koncentrują się głównie na rzucaniu przekleństw, a nie rzetelnym oglądzie). Zauważyłem, iż niemal każdy Amerykanin czy też Anglik przechodzący omawianą grę i relacjonujący swoje wrażenia na youtube’ie w pewnym momencie zaczyna się śmiać z niezliczonych niedoróbek technicznych. Polscy gracze postrzegają te recenzje jako profanację czegoś, co zasługuje na najwyższą powagę, jednak gracze z Zachodu patrzą na przenikające się obiekty i koślawe animacje z przymrużeniem oka, nie znają bowiem zbyt dobrze historycznego tła akcji.W ten sposób stworzyliśmy coś znacznie gorszego niż nieudaną grę– to po prostu komedia o powstaniu. Niniejsze stwierdzenie brzmi nieprawdopodobnie i tragicznie, niemniej jest zgodne z postrzeganiem Uprising 44 przez obcokrajowców, dla których to smutne w gruncie rzeczy widowisko powstało.

Hawkins

Co ciekawe, wkrótce potem ukazała się kolejna gra o nierównej walce, która rozgorzała w Warszawie 1 sierpnia 1944 r. – Enemy Front. Stworzyło ją bydgoskie studio znane jak dotąd z produkcji Alien Rage, gry FPS (First Person Shoter – tj. gracz widzi świat oczami bohatera), w której mężny, międzygwiezdny komandor ma za zadanie iść przed siebie i unicestwiać tabuny wrogów żwawo pchające się wprost pod rozgrzaną do czerwoności lufę jego miotacza cząstek. Gdy tylko się o tym dowiedziałem, odetchnąłem z ulgą – po tak doświadczonej ekipie możemy przecież oczekiwać chwytającej za serce opowieści o dramatycznej walce powstańców, prawda?

Jeśli chodzi o sam kształt rozgrywki, to już go opisałem: wystarczy podmienić komandora na akowca, kosmitów na Niem… ekhm, nazistów (czy wspomniałem już o tym, że zarówno w Enemy Front, jak i w Uprising 44 pojawiają się głównie naziści?) i gotowe.Miejsce akcji to, naturalnie, okupowana Warszawa.Tym razem przemierzałem ją jako… Robert Hawkins, amerykański korespondent wojenny mający u swego boku dzielnego towarzysza – Boba, rzecz jasna. Pocieszające jest jednak to, że oczami pierwszego z obu mężczyzn można pooglądać całkiem ładnie odwzorowane kamieniczki Krakowskiego Przedmieścia czy innych miejsc charakterystycznych dla dawnej Warszawy. Technicznie rzecz biorąc, to całkiem dobrze wykonana gra, choć znów sprowadza dramat powstańców do bezrefleksyjnego zasypywania wrogów wiadrami ołowiu. Czasem, w przerywniku filmowym, zginęło jakieś dziecko, ale tego typu sceny nie wywoływały we mnie głębszych emocji – i to wcale nie dlatego, że jestem bezduszny. Po prostu kilkanaście sekund później znów dostawałem karabin i zadanie: wbij nazistów. Palcem lewej dłoni wciąż wciskałem więc klawisz odpowiedzialny za chód, prawą zaś automatycznie oddawałem serię przycisków ilekroć zza rogu wychynął kolejny Stahlhelm, i tak stopniowo, minuta po minucie, popadałem w swoisty stupor. Konwencja Wrogiego Frontu jest zbyt prymitywna, by mogła angażować emocjonalnie i godnie przedstawiać tak zobowiązujący temat, a wygenerowane komputerowo przerywniki nijak nie zmieniają tego stanu rzeczy.

Poczucie nasilającej się monotonii towarzyszyło zresztą także zagranicznym recenzentom, których nagrania można znaleźć na YT. Czego dowiadują się o powstaniu warszawskim? Dość powiedzieć, że jeden z nich przyrównuje fabułę gry do… Wojowniczych Żółwi Ninja, ponieważ Hawkins, Bob i inni niby-powstańcy – tak jak one – przemieszczają się głównie kanałami!

Swastyka

Zarówno Uprising 44, jak i Enemy Front dostarczyły mi tylu niekoniecznie pozytywnych wrażeń, że nie miałem już ochoty grać w nic podobnego. Na szczęście Deadfall Adwentures, trzecia gra, jaka wpadła mi w ręce, nie traktuje już o powstaniu. Czemu więc o niej wspominam? Z dwóch powodów: po pierwsze, jej autorami znów są Polacy. Po drugie – pojawiają się w niej naziści, którzy tym razem postanowili zapuścić się w dzicz i odnaleźć pradawne skarby, a gracz, jako nieustraszony poszukiwacz przygód, musi ich ubiec (albo raczej: kropnąć)… zaraz, zaraz, czy to nie zapach grillowanego banału?

Nie, to raczej swąd skopconej SI (Sztucznej Inteligencji). Bezmózdzy jak paczka gwoździ wrogowie znów zwalili się na mnie zwartą kupą, a ja, uzbrojony w dwa obrzyny, niemal skatowałem myszkę, próbując stawić im skuteczny opór. W międzyczasie zwróciłem uwagę na jedyny historyczny element, jaki pojawia się w tej rozkosznej zabawie: swastykę. Tu została ona zastąpiona prostym krzyżem na czerwono-białym tle. Cóż za wyraz troski ze strony twórców! Żaden nastolatek nie zobaczy złowieszczego, deprawującego symbolu, podczas posłania do grobu setek ludzi i nieumarłych(?). O co w tym chodzi?

Zakończenie

Gdy kreśliłem pierwsze słowa niniejszego tekstu, nie przypuszczałem, z jakim tragizmem przyjdzie mi się zmierzyć. Nie mam tu wcale na myśli bolesnej, drugowojennej tematyki, ale tego, w jaki sposób zaczynają do niej podchodzić sami Polacy.

Jako dziecko niejednokrotnie słuchałem opowieści osób, które przeżyły najstraszliwszy konflikt XX wieku. Miałem to szczęście. Do dziś jestem święcie przekonany, że w tych opowieściach –a trwały one nieraz godzinami– ani razu nie padało określenie „nazista”. Zawsze byli to Niemcy, hitlerowcy, SS-mani… wystarczy zresztą przewertować którąkolwiek z napisanych niedługo po wojnie książek, by przekonać się, że narodowa przynależność zbrodniarzy została w nich jasno określona. Przeprowadziłem nawet eksperyment: za pomocą komputera sprawdziłem, czy w Zdążyć przed Panem Bogiem Hanny Krall iw Medalionach Zofii Nałkowskiej w ogóle pojawia się człon nazi-. W pierwszej z przytoczonych lektur nie pada ani jeden wyraz zawierający go. W drugiej algorytm wyszukał tylko jedno takie słowo. Wnioski nasuwają się same: naziści tak naprawdę pojawili się długo po wojnie. Przynajmniej w mentalności Polaków.

Sam fakt istnienia trzech opisanych gier trudno mi nawet wytłumaczyć. Moim zdaniem, błędny zwrot polskie obozy koncentracyjne w żadnym razie nie oczernia naszego narodu tak bardzo jak parę gier komputerowych, które sam stworzył, by nagłaśniać najdramatyczniejszy rozdział swojej historii.Mimo to nie żałuję, że poświęciłem parę godzin na zgłębienie tego tematu, gdyż dzięki całej tej „zabawie” przypomniałem sobie o dwóch fotografiach, które kiedyś pokazał mi ojciec. Byli na nich moi pradziadkowie. Zginęli w powstaniu, tak dawno, że nikt już nie pamięta ich imion. Tylko to jedno mogę o nich powiedzieć potomnym. Co pomyślą, widząc jedno z tych zdjęć za 50 lat?Jimmy, Bobby, Charles, Bethany, Celine…?