„Czy widziała pani ten nowy film w 3D? Czyż efekty nie są powalające?” – takie pytanie padło na przystanku autobusowym, gdy czekałam na jak zwykle spóźniający się autobus. Chłopak niezmiernie się zdziwił, gdy zaprzeczyłam i dodałam, że w filmach mi one przeszkadzają. Niestety na kawę nie zostałam zaproszona.
Kinematografia to młoda dziedzina sztuki – od pierwszego filmu (Scenka ogrodu z Roundhay) minęło zaledwie 114 lat. Kino przypomina niesfornego nastolatka, który głośno bawi się w salonie, a jednocześnie podsłuchuje rozmowy starszych panów (uosabiających historie malarstwa, muzyki, literatury). Czerpie garściami z ich doświadczenia, próbując jednocześnie zwrócić na siebie uwagę za pomocą innowacyjnych rozwiązań jakie wprowadza. I to mu się udaje. Obecnie to za pomocą filmów autorzy rozpowszechniają sztukę – obrazy w tle okazują się być dziełami Moneta, muzyka do sceny pościgu zostaje wzięta z arii operowej, a bohaterowie umawiają się przed British Museum. Dzięki temu, że kino jest wszechstronne i wszechobecne, filmy docierają do milionów na całym świecie.
Do 1970 roku widz mógł podziwiać jedynie czarno-białe obrazy. Od tego momentu kino nabrało kolorów i rozmachu. Rozwija się w błyskawicznym tempie, a efekty coraz częściej zadziwiają widzów. Obecnie jesteśmy w momencie, gdy można zastosować „efekty 5D”, a kto wie jakie rozwiązania czekają nas w przyszłości.
Kino, mimo młodych lat ma ciekawą historię i ogromne znaczenie – głównie dzięki masowemu przekazowi, jaki umożliwia. Było wykorzystywane do celów edukacyjnych, rozrywkowych, władza posługiwała się nim w celach propagandy politycznej. Ma możliwość kształtowania najnowszych trendów, opinii, ma wpływ na ubiór, zachowanie, a nawet wygląd widza. Można oglądać filmy o najróżniejszej tematyce z najróżniejszych miejsc na świecie. Jednakże biegnąc od nowości do nowości, łatwo zapomnieć o klasykach kina, cicho czekających na ponowną sławę. W erze wysoko rozwiniętej technologii ciekawie jest wrócić do jego początków, zapoznać się z czarno-białym ekranem.
Filmy z początków XX wieku dalej są aktualne, a ich scenariusze nieraz okazują się lepsze od dzisiejszych. W swoim teście, pokrótce przypomnę filmy z lat 40.-60., które zachwycają pomimo braku zapierających dech w piersiach efektów. Wybór nie jest łatwy. W swoim tekście zamieściłam tylko kilka tytułów, które – moim zdaniem – dobrze reprezentują czarno-białe kino. Lista jest dość subiektywna, jednakże skoro świat trudno oceniać obiektywnie, to co dopiero filmy, które o nim opowiadają.
Casablanca, 1942 rok, reżyseria – Michael Curtiz
„Nie interesuję się polityką. Problemy świata to nie moja specjalność. Ja prowadzę kawiarnię.”
W Internecie natknęłam się na artykuł poświęcony książkom – lista lektur, o których kłamiemy, że je przeczytaliśmy. Taki ranking można zrobić w przypadku filmów i Casablanca była wymieniona w czołówce. Każdy o filmie słyszał, każdy zna jego treść (mniej więcej) lecz mało osób miało z nim styczność na ekranie. A warto do niej zajrzeć i przekonać się, że to nie tylko historia miłosna, lecz także obraz przekroju społeczeństwa z czasów II wojny światowej. Zarys dziejów historycznych, ukazujący jak w danym czasie wyglądała rzeczywistość – ludzie byli pełni obaw o swoją rodzinę, przyszłość, majątek. Życie prywatne straciło na znaczeniu, liczą się wyższe cele – albo walka o niepodległość, albo jak najszybsza ucieczka do Ameryki. Tytułowe miasto, stało się przystanią dla tych ludzi, którzy chcą znaleźć tymczasowe schronienie przed wyjazdem z ocean lub tych, którzy chowają się przed aparatem śledczym. Film jest o brutalnych czasach, w których każdy musiał zająć jakąś postawę – objętość nie była możliwa. Jednakże wiązało się to z poświęceniem, zwłaszcza gdy polityka mieszała się z miłością.
Tramwaj zwany pożądaniem, 1951 rok, reżyseria – Elia Kazan
„Stella!”
Przykład filmu, w którym nie chodzi o miłość, lecz o pożądanie, o zwierzęcy magnetyzm przyciągający dwoje obcych sobie ludzi. Miłość w tym filmie jest tematem drugorzędnym, jest sprowadzona do pijackiego wykrzykiwania imienia narzeczonej. Romeo w tym świecie jest robotnikiem, który upija się po pracy. Jest głośny, wulgarny, niebezpieczny i nie ma w sobie nic z romantyka. Julia to spokojna, cicha dziewczyna, która wybacza wszystko i rozczula się nad swoim ukochanym. Sytuacja wyglądałaby schematycznie, gdyby nie pojawienie się Blanche – egzaltowanej, neurotycznej siostry Stelli (wcześniej nazwanej Julią) – i reakcja Stanley’a (wcześniej nazwanego Romeem), który nie ukrywa niezadowolenia z jej przyjazdu. Akcja toczy się szybko, relacje między bohaterami pogarszają się i choć wszystko ukryte jest pod pozorami grzeczności, to widz od początku spodziewa się katastrofy. Film jest ciężki i wyczerpujący – nie da się przejść obok niego obojętnie. Należy również zwrócić uwagę na świetną grę aktorską Vivien Leigh i Marlona Brando, którzy stworzyli postacie wyjątkowe i niezapomniane.
La strada, 1954 rok, reżyseria – Federico Fellini
,,Zampano jest jak pies: chciałby mówić, ale może tylko szczekać”.
W poprzednich propozycjach występowały silne uczucia – miłość, pożądanie – w tym filmie głównymi tematami są pustka i samotność. Nie ma tu uczuć, ponieważ Zampano nie potrafi okazać miłości. Ten film jest smutny i przejmujący, a ostatnia scena na długo pozostaje w pamięci. Cyrkowiec Zampano, po śmierci swojej asystenki-żony, przychodzi do teściowej, prosząc, by młodsza siostra Livii zajęła jej miejsce jako asystentka. Gelsomina rozpoczyna życie cyrkowca, a widz może obserwować, jak buduje się dziwna więź między bohaterami podczas wspólnej podróży. Cyrk sprawia że smutek jest ukryty pod maską klauna, a największe tragedie rozgrywają się wśród wiwatów i oklasków publiczności. Zampano to siłacz który nie okazuje ludzkich uczuć, Gelsominą zaś targają emocje – jednak te różnice nie doprowadzają do głośnego konfliktu i wesołego finału. Moment kulminacyjny jest cichy, pełen melancholii. Ten film nie ma jednej interpretacji, jest wielopoziomowy – dzięki czemu także oryginalny i warty uwagi.
Dwunastu gniewnych ludzi, 1957 rok, reżyser – Sidney Lumet
„Myśli pan, że urodził się z monopolem na prawdę?”
Filmy, w których pozornie nic się nie dzieje, często okazują się najciekawsze. Idealnym przykładem jest film pt. Dwunastu gniewnych ludzi z 1957 r., który opowiada, to raczej nie będzie zaskakujące, o dwunastu gniewnych ludziach. Wszyscy zebrani siedzą w jednym pokoju i decydują o losach chłopaka, który został oskarżony o zabójstwo swojego ojca. Pierwsze poszlaki wskazują na niego, wszystkie dowody wręcz krzyczą jego imię, a jednak jeden z przysięgłych ma wątpliwości. Problem pojawia się w momencie, gdy musi on przekonać pozostałych jedenastu do zmiany swojego stanowiska. Na początku przypomina to walkę z wiatrakami: jeden sprawiedliwy, oddany idei, przeciwko ludziom którzy mają , szablonowe poglądy. Widz przygląda się zmianom, jakie zachodzą w człowieku w przeciągu zaledwie kilku godzin, jak w momencie kryzysu ludzie kulturalni zaczynają na siebie wrzeszczeć i grozić sobie. Pogoda i mały pokój nie sprzyjają racjonalnemu myśleniu obecnych na sali, a świadomość, że decydują o czyimś życiu wcale nie poprawia ich sytuacji. Każdy z aktorów pokazał kunszt swojego rzemiosła – gesty, mimika, ton wypowiedzi sprawiają, że bohaterowie diametralnie się różnią – dzięki czemu ani przez chwilę widz nie odczuwa znużenia. Dlatego film, w którym pozornie nic się nie dzieje, jest tak ciekawy.
To wspaniałe życie, 1946 rok, reżyseria – Frank Capra
,,George, jestem starym człowiekiem i większość ludzi mnie nienawidzi. Ale ja też ich nie lubię, więc jesteśmy kwita.”
Na świecie ludzie codziennie borykają się z problemami, z kryzysami, ze smutkiem, jak i z chwilami pełnymi radościami – tak już jest, te sytuacje wręcz należą do definicji życia. Pięknie pokazuje to film To wspaniałe życie, w którym główny bohater przeżywa swój mały koniec świata, a jedynym rozwiązaniem staje się próba samobójcza. Na ironię losu, właśnie ona uratowała go od śmierci i sprawiła, że świat stał się bardziej znośny. A wszystko za sprawą tajemniczego anioła, który ochronił głównego bohatera. Dość ekscentryczna anielska postać pokazuje Georgowi, jak wyglądałoby życie jego najbliższych bez niego. Film nie jest wesoły, lecz pomimo wesołego formy przekazu zawarta w nim historia jest melancholijna. Śmiech próbuje złagodzić ból i rozterki bohaterów – lecz to już widz musi wydać werdykt, czy to się udaje.
Dr Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę, 1964 rok, reżyseria – Stanley Kubrick
„Prezydent Merkin Muffley: Nie chcę przejść do historii jako największy masowy morderca od czasów Hitlera. Generał «Buck»
Turgidson: Może będzie lepiej, panie prezydencie, jeśli będzie się pan bardziej skupiał nad przyszłością Amerykanów niż nad własnym wizerunkiem”.
To film o wojnie, polityce i wielkim wybuchu. Satyra Kubricka pokazuje w oryginalny sposób przebieg II wojny światowej. Oficer, opętany nienawiścią do komunistów, naciska zakazany „czerwony” guzik – aktywuje bombę atomową. Przez cały film przyglądamy się próbom znalezienia kodu dezaktywującego, którego jednak nikt nie może zdobyć przez kuriozalną pomyłkę. Jednakże, o dziwo, nie jest to największym problemem polityków i dowództwa. Wszyscy w gabinecie wojennym bardziej przejmują się, jak to wydarzenie wpłynie na opinię publiczną i jak zostanie zapisane w książkach historycznych – w końcu to oni pojawią się na kartach historii. Przez cały ten czas próbują wykorzystać to niesprzyjające zamieszanie na swoją korzyść. Film jest kuriozalny i właśnie dlatego godny polecenia. To inne spojrzenie na wojnę niekiedy przypomina książki Vonneguta, w których autor wyśmiewa wszelkie działania zbrojne. Widz ciągle ma do czynienia z humorem sytuacyjnym, absurdem. Wszystko jest przekazane z humorem, choć dziwnie jest się śmiać, oglądając katastrofę ludzkości.
Każdy z tych filmów jest godny polecenia, bo choć nie znajdziemy w nich kolorów ani nowoczesnych efektów , to gra aktorska i świetne scenariusze to nadrabiają. Pomimo upływu lat, filmy te nadal są oryginalne i dostarczają niepowtarzalnych wrażeń. Warto chociaż na chwilę oderwać się od nowego kina i na chwilę cofnąć się w czasie.