Który frazeologizm lubi najbardziej? Odnajduje się lepiej w domu czy na uczelni? Co ma w głowie, gdy biegnie maraton? Radosław Pawelec, profesor językoznawstwa Uniwersytetu Warszawskiego, w drugiej odsłonie rozmowy z Mateuszem Rutkowskim.
Panie profesorze, kiedy zdecydował Pan, że zostanie językoznawcą?
Z racji tego że byłem laureatem olimpiady, przysługiwało mi prawo do studiowania polonistyki na każdym uniwersytecie w kraju. Z mojego miasteczka, Starachowic, najsensowniej było dojechać do Warszawy. Początkowo chciałem studiować dziennikarstwo, ale egzamin to egzamin. Poszedłem więc na polonistykę i tak się złożyło, że towarzystwo z którym najbardziej trzymałem, to byli językoznawcy. Na drugim roku podjąłem studia indywidualne pod okiem pani Jadwigi Puzyniny. Uczyłem się tylko tego, co mnie interesowało np. psychologii. Tą metodą zostałem językoznawcą.
Nie żałuje Pan, że mimo indeksu na polonistykę nie podążył za wymarzonym dziennikarstwem?
Nie, bo cały czas byłem związany z dziennikarstwem. Choć większość czasu spędziłem w Instytucie Języka Polskiego, to duża część moich publikacji dotyczyła świata mediów. Moje przeniesienie na Instytut Dziennikarstwa cztery lata temu było logiczne, naturalne.
Po tylu latach badań na pewno Pan ma swoje ulubione słowo.
Mam dużo ulubionych, ale to najczęściej zapożyczenia, gdyż słowa obce często mnie bawią. Taka „karabela”jest eponinem; pochodzi od nazwiska posła tureckiego, który przybył na dwór Zygmunta Starego. Miał on wygiętą, wysadzaną kosztownymi kamieniami szablę. Dworzanie tak się zachwycali, że postanowili zrobić sobie takie same. Moi studenci niemieccy szczególnie lubili słowo „źdzbło”, bo nikt nie mógł go wymówić [śmiech]. Lubię bardzo słowa, które znaczą coś innego, niż powinny znaczyć np.„bezpieczny” znaczy niebezpieczny – bez pieczy będący, czyli jest to słowo-absurd. Z frazeologizmów najbardziej lubię „gonić w piętkę”, gdyż ludzie rozumieją to opacznie albo w ogóle.
Podejmować irracjonalne decyzje, będąc zmęczonym?
Ciepło, ale nie do końca. „Piętka” to tylna część tropu zwierzęcia. Gdy pies gończy natrafiał na trop, ścigane zwierzę czuje nosem. Podobno dobry pies ma tak doskonały węch, że może gonić za zwierzyną cały czas, a nie gonić w piętkę, czyli biec w drugą stronę. Kiedy pies miał słabszy węch, szczególnie ten starszy, to prowadził łowczych w drugą stronę – to był jego psi koniec. „Gonić w piętkę” znaczy tracić sprawność umysłową i fizyczną.
Mówi Pan płynnie po niemiecku i angielsku. Proszę zdradzić, czy u Pana w domu panuje językowa wolna amerykanka czy może niemiecki dryl, w którym tropi Pan pomyłki domowników?
Panuje słowiańska swoboda i obejmuje ona wszystkie możliwe języki [śmiech]. Najbardziej ekscytują mnie języki, których nie znam. Niedawno dowiedziałem się, że w Hiszpanii jest trudno porozumieć się po angielsku. W ramach „turystyki maratońskiej” zaczynam się więc uczyć hiszpańskiego.
Chodzi o najbliższy maraton w Madrycie?
Też, ale wcześniej, w lutym, z żoną lecimy do Barcelony. Żonie powiedziałem, że zabieram ją na walentynki do Barcelony– bardzo się ucieszyła. Dopiero w trzecim akapicie zaznaczyłem, że przy okazji się przebiegnę [śmiech]. To będzie miłość i bieganie.
Mąż, ojciec, profesor, naukowiec – w której roli odnajduje się Pan najlepiej?
Najlepiej odnajduję się na stadionie; nie trafił Pan. Jestem wtedy najszczęśliwszy, najbardziej wyluzowany i to są dla mnie najpiękniejsze chwile.
Pamięta Pan swój pierwszy maraton?
To było w 2011 roku w Warszawie. W Polsce z organizacją takich zdarzeń bywa różnie, ale wydarzenie zrobiło na mnie świetne wrażenie. Chyba pierwszy raz w życiu widziałem tak dużą imprezę, gdzie wszyscy się uśmiechają i są zadowoleni. To był też jeden z powodów, dlaczego mi się tak spodobało bieganie. Później, wszędzie gdzie biegałem, okazywało się, że ludzie, bez rządów i polityków, za niewielkie pieniądze, kiedy robią coś, co lubią robić, wychodzi to znakomicie.
Samotność długodystansowca na trasie nie doskwiera?
Mnie nie doskwiera, bo biegam z małą empetrójką, ale bardzo pojemną, na której mam wielkie gigantyczne mnóstwo piosenek. Muzyka jest bardzo różna, mam np. muzykę epicką, z moim ulubionym zespołem Two Steps From Hell. Każda z tych piosenek jest związana z jakąś osobą. Runners high(gorączka biegacza – przyp. red.) jest u mnie bardzo wysoki, wydziela mi się dużo endorfin. Kiedy tego słucham, przypominam sobie daną osobę i potrafię ją zobaczyć w trójwymiarze, szczególnie gdy jestem rozbiegany, a na trasie panuje mgła. I tak sobie biegniemy, dopóki trwa piosenka. Najwięcej takich utworów mają moi najbliżsi, ale mam też „melodie zbiorowe”.
Zbiorowe melodie?
Jedną z nich jest Requiem dla snu. Ją mam poświęconą wszystkim biegaczom. Kiedy tego słucham, czuję się otoczony dobrymi duchami, które biegną razem ze mną, szczególnie Filippides i Caballo Blanco. Pierwszy to posłaniec spod Maratonu ze starożytności, od którego się wszystko zaczęło. Druga postać to biały bokser, Micah True, który zamieszkał z plemieniem Tarahumara w Miedzianym Kanionie. Umarł, biegnąc, czyli umarł szczęśliwie. Dla wielu współczesnych biegaczy to ikona. Znam go dzięki książce Christophera McDougalla „Born to Run” („Urodzeni biegacze” – przyp. red.), którą dostałem od dzieci. Jestem im za to bardzo wdzięczny.
Czym jest dla Pana maraton?
Ludzie myślą, że to tylko bieganie, ale tak nie jest. To jest sposób życia. Maraton uczy skoncentrowanego wysiłku. Sportowe porzekadło mówi, że triathlon robi porządek w głowie. Podobnie jest z maratonem: uczy człowieka organizacji. Jeśli ktoś tego nie umie, nie ma szans w tym sporcie, gdyż jedno wymusza drugie.
W czym pomógł Panu maraton?
Dzięki bieganiu umiem zaplanować swój dzień tak, żeby zdobywać zamierzone cele. Kiedy się pisze książkę, to nie jest tak, że się siada i pisze. Książka naukowa to nie jest wiersz, który się pisze pod wpływem chwilowego natchnienia. To trwa na ogół wiele miesięcy. Trzeba się codziennie zmusić do wysiłku, żeby kilka godzin cierpliwie zbierać materiały, próbować, sprawdzać, robić analizy. Następnego dnia znowu to samo. Trzeba się starać robić to jak najlepiej, zeby był jak najlepszy wynik. Tak samo jest w maratonie czy triathlonie.