Oceniaj książkę po okładce!


Ponad połowa Polaków nie czyta książek. Dlaczego? Odpowiedzi można by udzielić wielu, ale fakt jest faktem, że dziś ciekawą lekturę trzeba po prostu znaleźć, uprzednio tonąc w oceanie czegoś, co można przyporządkować do następujących kategorii:

 

BESTSELLERY – bez względu na to, czy chcesz kupić powieść fascynującą, mniej fascynującą, nudną, głupią i ogółem taką „do zapomnienia”, z pewnością kupisz bestseller. Biografia znanego artysty? Bestseller. Zbiór opowiadań fantasy? Bestseller. Kompendium Fluoryty w przemyśle wydobywczym Mongolii? Pół miliona sprzedanych egzemplarzy (w Polsce)! Za sprawą magii przemysłu wydawniczego większość książek staje się bestsellerami jeszcze przed ich wydaniem. To krzepiące, że mimo postępującej cyfryzacji wszelkich dziedzin życia, ogólny poziom czytelnictwa utrzymuje się na tak wysokim poziomie.

 

MODNE– pierwszym koszem, do jakiego trafia zła książka, jest zwykle ten z napisem „WYPRZEDARZ!!!” (tak, taka pisownia się zdarza) w Biedronce czy Tesco. Czegóż nie można znaleźć w tej grafomańskiej czeluści! Brazylijskie romanse za 5zł, kolorowanki dla dzieci z Tomkiem Przerażającą Lokomotywą i inne bestsellery, które trzeba było nagle zdjąć z półek i cisnąć gdzieś za siebie, bo menager zażądał dodatkowych regałów na margarynę i depilatory. Niebawem wśród tej haniebnie rzuconej na stos literatury znajdzie się najnowszy Star Wars: Battlefront. Tak, to tytuł filmu. I gry komputerowej. No, ale że fan Dartha Vadera i spółki może niechcący zajrzeć również na stoisko z książkami, to tam też trzeba go zaatakować ulubioną tematyką. Gdy zaś gwiezdnowojenna moda się skończy, biały szturmowiec na okładce zostanie pogrzebany między brazylijskimi pięknościami a Tomkiem – jedyną uśmiechniętą postacią na tym cmentarzysku książek. Skąd ta radość? Najwyraźniej niebieski parowóz wie, że pewnego dnia zostaną poddane recyklingowi, który przemieni je w papier toaletowy lub wartościowszą literaturę. A ponieważ już teraz są do sami-wiecie-czego, pozostaje tylko ta druga możliwość.

 

PODRÓBKI – wandella to rybka pasożytująca na skrzelach innych ryb. Tak samo ty możesz podczepić się pod cudzy sukces i czerpać z niego korzyści! Innymi słowy: napisać powieść łudząco podobną do innej powieści, albo książkę o cudzej książce, ale nie opracowanie, tylko kontynuację, albo… ech, oto garść przykładów:

 

Drżenie S. Maggie – pamiętacie Zmierzch Stephanie Mayer? Ona sama już dawno powinna nas publicznie przeprosić za wycinanie lasów deszczowych, które idą na klony klonów jej powieści. Tu przykład skrajny, bo autorka Drżenia najwyraźniej upodobniła również swoje personalia (Stiefvater Maggie) do Stephanie Mayer. Ja tymczasem wciąż czekam na Wsławę Szymberską tudzież Lszka Kołokowskiego; wszak jeśli już coś kopiować, to Rolexa, a nie jakieś badziewie.

 

Larry Potter and his best friend Lilly N.K.Stouffer –okładka przywodząca na myśl, bo ja wiem, skarykaturowane Muppety (przy czym Larry jest ciemnowłosy i nosi okularry…), recenzje czytelników nieprzekraczające 2 w pięciostopniowej skali – oto Larry(?)Potter i jego przyjaciółka Lilly. Skąd przyszła? Darmo śledzić, kto pragnie, gdzie uszła? Nikt jej nie zbada… – jawi się na okładce jako szkarada. Cóż to za plagiat! Czy jest nań rada? Wszak i plagiatem zwać tego nie wypada, bo powiedzcie, moi mili: czy u Rowling pojawia się jakaś Lilly? Lily – tak miała na imię matka chłopca, jednakże LILLY jest nam całkiem obca!

 

Piekło poczeka S. Faulksa – kto jest autorem książek o Jamesie Bondzie? Ian Fleming? Tak, ale… tylko jakichś 40%. Łącznie przygody Agenta 007 opisywało przynajmniej (00)7 pisarzy, jest to więc postać nie mniej eksploatowana niż złoża ropy na Uralu. W Piekle… z (2)007 roku nasz nieustraszony bohater znów ratuje świat przed zagładą i w ogóle. Czy do Jej Królewskiej (Świado)Mości nie dociera, że pora już posłać tego podstarzałego lowelasa na zasłużoną emeryturę? Zieeeew… jakby tego było mało, spoglądam na swój chiński kalendarz i widzę, że 2018 to Rok Kolejnego Bonda.

 

JESTĘ PISARZĘ I WAM TO POKAŻĘ – mieliśmy już Udręki pewnej kasjerki, niedawno Chinka Li Na wydała książkę o odPijaniu piłki nad SiatKą, a teraz… tak, Dariusz Michalczewski, polski bokser nr 1, skaził rynek wydawniczy swoją autobiografią! Tiger. Bez cenzury to lektura, w której znany pięściarz opisuje głównie wyższość niemieckiej obyczajowości nad polską oraz, oczywiście, swoją walkę. Internet mówi, iż wyznania pana Dariusza przeczytały jak dotąd co najmniej 4 osoby + (zapewne) autor. Kiepsko. Szczególnie, że poprzednia książka bazująca na tych motywach – Mein Kampf – rozeszła się w milionach egzemplarzy. Nawiasem mówiąc, czy już sam pseudonim ringowy „Tygrys” nie trąci III Rze… ekhm, rzeczą świadczącą o technicznym geniuszu Niemców?

 

NA NAZWISKU OPARTE – Napisałeś świetną powieść? Taką naprawdę, naprawdę dobrą? Jeśli zachwycają się nią nastolatki (krytycy przecież nie muszą), to teraz możesz „naprodukować” nieco gorszego towaru, bo i tak się sprzeda. Słuszność miał zatem niejaki Siergiej Michałkow (autor, między innymi, wiekopomnej Pieśni o radzieckim atomie), który rzekł, iż „trud artysty podobny jest do wysiłku górnika”. Niechybnie chciał w ten sposób rzec: „Jeśli na okrągło eksploatujesz te same motywy i tych samych bohaterów, w końcu schodzisz na twórcze dno”. Dziś ludzkie przemyślenia nie są już tak głębokie.

 

WIELCE POLECANE – Czy ktoś słyszał o Marianie Krzyszewskim? Ja nie, google też nie, ale wiedzcie, że na jednej z książek fantasy ów pan napisał w paru słowach, że jest świetnie napisana, a pod spodem napisano, że on jest ekspertem, więc wie, co pisze. Jako znawca techniki okiennej i mas plastycznych uważam, że to kit: dobre książki zazwyczaj rekomendują osoby jakkolwiek rozpoznawalne, a ich opinia składa się (o zgrozo!) z kilku zdań złożonych. Podrzędnie, a nawet współrzędnie (por. Gorąco polecam! Magdy Gessler). Zdarzają się  jednak również lektury z półki, na którą nikt nie sięga w obawie, iż mu w krzyżu strzeli: żenująco głupie, męczące, nudne… je też przecież ktoś musi polecić, by zwolniło się nieco miejsca na księgarnianych regałach. Tylko kto położy na szali swój autorytet? Naturalnie ktoś, kto go nie ma.

 

Uff, oberwało się wydawcom, a nieraz i samym autorom! Cóż, popieram twórczość kreatywną i nieukierunkowaną jedynie na zysk, czemu starałem się dać wyraz w niniejszym tekście. Niestety, z mojego punktu widzenia rynek wydawniczy jest coraz bardziej skomercjalizowany, a książka – rzecz traktowana przez minione pokolenia jako skarbnica wiedzy, coś szczególnego i intrygującego – dziś traci swoją wartość, już rzadko kiedy zawiera treść na tyle piękną, by czytelnik do niej powracał. Niniejszy tekst nie stanowi więc przejawu złośliwości; do jego napisania skłonił mnie raczej pewien smutek.

 

 

 

Bartosz Jaster – student II roku filologii polskiej oraz dziennikarstwa i medioznawstwa. Weteran przepraw z kultury języka polskiego i poetyki (po dwie poprawki), wielokrotny uczestnik walk o zaliczenie gramatyki opisowej (trzy poprawki + być może czwarta). Kilkakrotnie brał udział w próbie zdobycia pozytywnej oceny z przedmiotów takich jak słownictwo XXI wieku (dopiero piąte podejście zakończyło się zwycięstwem), czy stylistyka (prof. Markowski odznaczył go oceną dostateczną za prawidłowe rozwiązanie trzeciego egzaminu z tegoż przedmiotu). Podczas swych językoznawczych zmagań Jaster odniósł liczne rany (głównie natury psychicznej) i nauczył się traktować z przymrużeniem oka również własną osobę (nawiasy są fajne).

Dotychczas jego nieliczne artykuły ukazywały się w młodzieżowym piśmie „Cogito”, gazetce licealnej oraz w magazynie „Zawód: Architekt”, na łamach którego publikował teksty poświęcone… technice okiennej.

 

Zdjęcie w miniaturze:

Brooklyn Art Library by JoelZimmer@Flickr, http://bookshelves.tumblr.com/post/12609836527/conqueredrome-brooklyn-art-library-by