Degeneracja


Biorę do ręki książkę. Oglądam okładkę – ładna, taka kolorowa. Tytuł – niezdrowo zachęcający. Napięcie rośnie. Nazwisko autora – przez analogię do czerwonowłosego piosenkarza raczej odpychające, ale cóż, danych do dowodu się nie wybiera. Recenzja – standardowa, referująca treść, obiecuje nam powieść wielowarstwową. Świetnie.  Otwieram książkę… i teoretycznie na tym można by zakończyć tę przygodę, bo z wnętrza książki wieje twórczą pustką. Jest płytko i egzaltowanie, a to dopiero początek lektury. Po kilku stronach można już z dużą dozą pewności przewidzieć, co stanie się za stron pięć i sto pięć, ale nie to najbardziej przykuwa uwagę. „Polacy nie gęsi, swój język mają”, a Wiśniewski, choć Polak, swój jakiś taki niepolski polski język ma.

Niewątpliwie osobie, która była odpowiedzialna za korektę i redakcję językową tekstu, i która podpisała się pod nim własnym imieniem i nazwiskiem, co w zderzeniu z wynikiem jej pracy wydaje się, łagodnie rzecz ujmując, samobójstwem zawodowym, należałoby na zbliżające się święta kupić słownik lub nawet cały ich zestaw. O ile nieumiejętność poprawnego użycia imiesłowowych równoważników zdania, które (o zgrozo!) pojawiają się w co drugim zdaniu, i towarzyszącej im błędnie zastosowanej interpunkcji można wybaczyć, gdyż przeciętny użytkownik języka polskiego tych błędów nie wychwyci, o tyle literówki, zgubione wyrazy i błędy leksykalne – to chyba już za dużo. Podczas lektury ma się nieustanne wrażenie, że korekta tego tekstu ograniczyła się do powierzchownego przewertowania kartek. Składacz również nie popisał się swoim kunsztem – rozbite wyrażenia przyimkowe drażnią oko czytelnika.

Z pewnym uśmiechem natomiast mogę ocenić język użyty przez samego autora, który, jak już wspomniałem, nie dostąpił raczej zaszczytu korekty własnego tekstu. Poza stosowanymi w nadmiarze imiesłowami (moje ulubione: „Ciągle po głowie chodził fragment snu, gdy próbowała zacząć rozmowę, a żona Krzyśka, panicznie się jej bojąc uciekała, błagając, o zostawienie w spokoju jej rodziny) uwagę przykuwa sam język narracji, która, choć prowadzona jest w trzeciej osobie, często zbliża się do języka bohaterów i obficie korzysta z kolokwializmów. Zarzut niby błahy, ale te wtręty wydarte wręcz z ust młodzieży gimnazjalnej powodują jedynie zażenowanie.

Tyle o formie, czas przyjrzeć się treści. Degenerat jest to historia o Krzyśku, którego pokonały narkotyki – stracił wszystko, co miał, w rezultacie wegetuje w Krynicy Morskiej, żebrze o alkohol i jedzenie. Pewnego dnia poznaje Annę, która widzi w nim człowieka i… zakochują się w sobie (nieprawdopodobnie nieprzewidywalna historia, nieprawdaż?). Potem jest już tylko gorzej: Anna wraca do rodzinnego miasta, uświadamia sobie swoje uczucia, rusza w ponowną wyprawę w poszukiwaniu byłej żony „degenerata”, aby ich pogodzić i wyprowadzić ukochanego na prostą, potem szuka samego zainteresowanego, by odnaleźć go dopiero na łożu śmierci…

Jest pretensjonalnie, przewidywalnie, sztampowo i naiwnie. Te niespełna dwieście stron pękają w szwach od nierealnych splotów akcji, przy czym sama fabuła jest tak płytka, że należy traktować tę powieść jako nieudaną próbę powieści obyczajowo-psychologicznej. Psychologizm bohaterów, który mógłby tu być pewnym atutem, jest raczej podręcznikową ilustracją niż zaskakującym, głębokim obrazem umysłu uzależnionego człowieka. Współczesny czytelnik oczekuje, jak sądzę, autobiografizmu lub chociaż autentyczności. Degenerat nie ma tego w swojej ofercie.

Długo można by wymieniać wady, co w tym przypadku nie jest zbyt trudnym zadaniem, ale czas dostrzec to, co widział autor, gdy zanosił ten tekst do wydawnictwa, a zobaczyć mógł jedynie jedno – łatwość przyswajania treści przez czytelnika, o ile takowy się znajdzie. Prostota sprawia, że tę powieść można „wciągnąć” (nawiązując do tematu narkotyków) w jednym kawałku. Jeśli przymknie się oko na niedociągnięcia językowe, to lektura może nawet stać się miłą formą spędzenia czasu w zatłoczonej komunikacji miejskiej. Jeśli jest się uczniem gimnazjum, to można dostrzec ponadto wymiar dydaktyczny powieści (narkotyki to zło, walcz o swoją miłość, bez znajomości zasad składniowych można być korektorem etc.) lub wzruszyć się (nieprzewidywalna śmierć głównego bohatera).

Jedno jednak trzeba panu Wiśniewskiemu przyznać – na pewno jest osobą bogatą emocjonalnie i posiadającą dużo wrażliwości. Takim idealnym materiałem na kolegę lub przyjaciela. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć autorowi powodzenia w swoim pierwotnym zawodzie – dziennikarza radiowego, z naciskiem na radiowego. A poza tym okładka jest ładna, taka kolorowa.

 

Michał „Wiśnia” Wiśniewski, Degenerat, Warszawska Firma Wydawnicza 2011.