BUW czy nie BUW? – oto jest pytanie


Początkowo miał to być tekst o Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. O przysypiających na pufach mężczyznach w średnim wieku, o zabazgranych notatkami książkach. Cóż by z tego przyszło? Niewiele. W końcu tych, którzy przychodzą do BUW-u w czasie sesji po to, żeby wspólnie ze znajomymi sączyć napoje energetyczne nie zniechęca nawet brak wolnych miejsc ani pogłos prowadzonych teatralnym szeptem rozmów. I w końcu to nie mój problem, że ochroniarze nie potrafią wytłumaczyć obcojęzycznym studentom, że trzeba przyłożyć kartę do czytnika, a wcześniej zostawić w szatni okrycie wierzchnie, inaczej niż po polsku. Ten ostatni zarzut mógłby być niesłuszny. Kto wie, może w ten sposób władze uczelni chcą zachęcić uczestników programów wymian międzynarodowych do nauki polskiego? Cel uświęca środki. Fakt,drażnić mogą licealiści czy studenci innych uczelni, przez których (zwłaszcza przed sesją i w czasie jej trwania) trzeba odstać pół godziny w kolejce do szatni. Władze naszej Alma Mater nie mogą przecież ograniczyć wstępu do biblioteki w pewnych okresach do osób z UW związanych. To chyba byłby szowinizm.

Taki artykuł nie jest jednak potrzebny. Nie jest konstruktywny. Naszym polskim narzekaniem sami jesteśmy już zmęczeni. Poza tym oburzanie się jest jałowe, zawiesza rzeczywistość, opóźnia tylko przejście do meritum.

Kiedy nagle orientujemy się, że sesja tuż-tuż, a w domu płacze dziecko, mama zaś egzekwuje nieopatrznie dany na początku roku nakaz wynoszenia śmieci, a przed zabraniem się do nauki trzeba jeszcze pozamiatać pustynię, szukamy spokojnego miejsca, w którym będzie można skupić się na nauce,zaszyć się z cudem zdobytymi książkami, notatkami, (ewentualnie kserówkami notatek) i laptopem. Może się wydawać, że jedynym dobrym rozwiązaniem jest biblioteka uniwersytecka. BUW to jednak niekoniecznie jedyne miejsce, w którym panują pożądane przez nas warunki do nauki.Jeśli nie BUW, to co?

Biblioteka Narodowa

Królowa. Dobra lokalizacja (5 minut spacerem od stacji Pole Mokotowskie). W szatni przemiłe panie przyjmą okrycia wierzchnie i torby, a wszystko, co jest nam potrzebne, należy przepakować do przezroczystych reklamówek. Teraz już wiem, że poza BUW-em to raczej standard. Do czytelni, oczywiście, nie można wnosić jedzenia i napojów, ale panie szatniarki bez problemu podają nam nasze torby na życzenie. Ponadto przed wejściem do biblioteki są też szafki, tyle że niezamykane. Ja nie odważyłam się tam nic zostawić.Wyrobienie bezpłatnej karty bibliotecznej zajmuje chwilę. Zgodnie z informacją podaną na stronie internetowej stanowisk do naukisą niespełna trzy setki, do tego cztery fotele przy regale z czasopismami. Miejsc raczej nie zabraknie, co najwyżej będziemy siedzieć łokieć w łokieć z nieznajomym: część stolików jest zestawiona po dwa.

To tutaj można spotkać najsympatyczniejszych bibliotekarzy pod słońcem. Cierpliwie tłumaczą, jak wypełnić rewers, pomagają zlokalizować nasze miejsce (co nie jest takie proste – kto był, ten wie), podają upragnione, długo poszukiwane woluminy jak gdyby nigdy nic, jakby to nie było nic wielkiego. Raz byłam świadkiem sytuacji, w której bibliotekarz osobiście zaniósł pokaźną stertę książek drobnej dziewczynie na jej miejsce. Są i inne plusy. Szybkie łącze internetowe i gniazdka przy wszystkich stanowiskach. Dostępne komputery. Czasami ktoś przy nich przysypia, nie jest to jednakże uciążliwe, oczywiście do czasu, kiedy nie zaczyna chrapać.

Pewne jest to (o ile można mówić o czymś pewnym na tym świecie), że nikt nie będzie tam rozmawiał, chrupał ani siorbał. A jeśli spróbuje, zostanie szybko i grzecznie upomniany. Moje ulubione miejsca to stoły po prawej stronie, przy stanowiskach do odczytu mikrofilmów (przeniesionych do Czytelni Ogólnej z powodu remontu Czytelni Mikroform). Są tam trochę większe, pojedyncze biurka, wygodne fotele obrotowe. Jest to przestrzeń trochę wyodrębniona od reszty czytelni regałami księgozbioru podręcznego. Jedyna jej wada to charakterystyczne, dość głośne terkotanie czytników mikrofilmów, które dla niektórych może być drażniące. W bibliotece są wyjątkowo czyste, odnowione łazienki, kiosk i stołówka. Bez wątpienia można spędzić tam nawet cały dzień.

Koszykowa

Odnowiony budynek, założenie konta trwa pięć minut, uzyskanie hasła do wi-fi w moim przypadku około dziesięciu. Trzech pracowników się głowiło, ale hasło koniec końców uzyskałam, wi-fi działa sprawnie. Czekając na rozwiązanie problemu, byłam świadkiem dość nietypowej sytuacji. Młoda kobieta podeszła do stanowiska obok tego, przy którym ja ze zniecierpliwienia przebierałam nóżkami, i zaczęła pytać oskarżycielskim tonem, czy to jest normalne, że jak ona przysnęła z podręcznikiem, to ktoś ją zaczął budzić, bo przecież wcześniej obok niej ktoś jadł kanapkę, z drugiej strony chrapał jakiś menel, i że ona się poczuła potraktowana jak taki właśnie menel. Bibliotekarz odpowiedział, uśmiechając się porozumiewawczo, żeby się nie przejmowała, bo to był pan dyrektor… Jakiś nieżyciowy ten dyrektor, prawda?

Czytelnia czasopism trochę przypomina księgarnię (porozstawiane fotele i niskie regały), czytelnia internetowa, czyli po prostu stanowiska z komputerami,to około piętnastu biurek rozmieszczonych wzdłuż szerokiego korytarza prowadzącego do czytelni ogólnej. Tam melduję się z kartą przy stanowisku bibliotekarza i idę do wyznaczonego miejsca, starając się ominąć kratki odpływowe. Zaletą tego miejsca są szafki – swobodny dostęp do naszych rzeczy nieuzależniony od szatniarza. Swoją drogą, szatnia to powrót do przeszłości. Żeby się do niej dostać, trzeba wejść do starej części budynku, potem iść chwilę wąskim, słabo oświetlonym korytarzem, a na koniec pokonać jeszcze kilka schodków. Kontrast jest uderzający.Jednak to drobny szczegół, nie wart uwagi. Poza tym w bibliotece jest bardzo ciepło. Bardzo. Dla mnie to kolejna zaleta.

Czytelnia naukowa

Czytelnia Naukowa nr VII przy ul. Świętojańskiej (dawnej Grodzkiej). Bardzo dobra lokalizacja, krótki spacer od kampusu. Potrzebne rzeczy tradycyjnie pakujemy do przezroczystej reklamówki, resztę oddajemy do szatni. Droga na 2 piętro zajęła mi ponad 10 minut(nie mogłam się powstrzymać od czytania porozwieszanych po drodze fragmentów listów Mrożka, Lema, Herberta i wielu innych). Pierwsze, co zwróciło moją uwagę, to głośne tykanie zegara, ale możliwe, że jestem przewrażliwiona. Rejestracja na miejscu, w czytelni: wypełnienie małej tekturki danymi osobowymi,przeczytanie i akceptacja regulaminu. Kontakty do prądu znajdują się przy każdym biurku, niestety wi-fi popsuło się akurat dwa dni przed moim przyjściem. O hasło do wi-fi trzeba prosić dyżurnego bibliotekarza przy każdej wizycie. Pod oknami niedużej czytelni zmyślne siedziska – miękko i aksamitnie wyłożone szafki na katalogi kartkowe. Moralnie wątpliwe były dla mnie natomiast ozdoby świąteczne wykonane z książek, których strony były pozaginane w taki sposób, żeby imitowały choinki. Mam nadzieję, że to była bardzo kiepska literatura. Czytelnicze „zaludnienie” niewielkie, oprócz mnie był tylko jeden starszy pan obłożony woluminami sporych rozmiarów. Niektórych może też zainteresować możliwość korzystania z konsoli.Uprzedzam też, nauczona bolesnym doświadczeniem – nie prostujcie gwałtownie nóg – solidne drewniane stoły czytelni mają poprzeczne belki czyhające na wasze piszczele.

Dla samotników

Podobno w bibliotece przy Muzeum Literatury na Starówce jest bardzo dobra atmosfera do nauki. Podobno prawie nikt tam nie przychodzi. Podobno trzeba dzwonić dzwonkiem, żeby bibliotekarka wpuściła nas do środka. Z powodu nietypowych godzin pracy mnie samej nie udało się tam nigdy dotrzeć. Nie byłam, nie widziałam, przekazuję tylko to, co zasłyszałam.

Na wydziale

Celowo nie wspomniałam do tej pory o bibliotekach wydziałowych. Każdemu z nas do nich najbliżej, a zazwyczaj omijamy je szerokim łukiem. Dlaczego? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Moje doświadczenia z bibliotekami wydziałowymi są bardzo dobre, chociaż – ze względu na niewielką powierzchnię – lepiej się uczy, kiedy jest tam niewiele osób.Na przykład tak niewiele, jak w tym momencie, kiedy piszę ten tekst.

Co teraz?

Bez wątpienia wiele osób nadal będzie chodziło do BUW-u. Za jedzenie, picie czy rozmowy w części bibliotecznej nie grożą w praktyce żadne sankcje. Niektórym nic nie jest w stanie zastąpić drzemki na pufach między jednym a drugim rozdziałem książki. Jednak jeśli ktoś zmęczony duszną atmosferą przedsesyjnego stresu szuka alternatywy, proszę bardzo. Warto bowiem pamiętać, że alternatywa dla BUW-u istnieje.

 

Zdjęcie w miniaturze: „The Leeds Library” by Michael D Beckwith@Flickr, CC BY 2.0: http://tinyurl.com/jnw3khj