Marzec ’68 oczami Profesora Andrzeja Markowskiego


Prof. dr hab. Andrzej Markowski

Prof. dr hab. Andrzej Markowski

Profesor Andrzej Markowski uzyskał magisterium na Wydziale Polonistyki w 1971 roku. Lata jego studiów przypadają na czasy ciężkie, szczególnie dla polskiej kultury. W marcu 1968 roku Pan Profesor był obecny na Wydziale Polonistyki, o czym nam opowiedział. Przewodniczący Rady Języka Polskiego podzielił się z nami również swoją pastiszową twórczością.

Silva Rerum: Co roku Pan Profesor opowiada o wydarzeniach marcowych [1]. Co Pana do tego skłoniło, skąd ten pomysł?

Profesor doktor habilitowany Andrzej Markowski: Opowiadam o wydarzeniach marcowych w związku z tematem, który nazywa się nowomowa, bo to się ze sobą ściśle wiąże. W trakcie wydarzeń marcowych i po nich bardzo nasiliła się nowomowa w prasie PRL-owskiej i była w najbardziej wyrazistym kształcie – kwintesencja nowomowy ze wszystkimi chwytami, które są w niej stosowane. Uważam, że to jest dobry przykład. W trakcie wykładu podaję przykłady nie tylko z okresu marca, lecz także z okresu wcześniejszego, powojennego, kiedy nowomowa się kształtowała, a także z czasu stanu wojennego – ostatniego okresu wzmożonej nowomowy w mediach. Uważam, że pokazanie zjawisk językowych na tle zjawisk społecznych, politycznych i kulturowych jest czymś najwłaściwszym, ponieważ język jest w pełni zrozumiały dopiero na tle całego życia społeczeństwa w danym okresie.

Jaką według Pana Profesora świadomość mają studenci, co oni wiedzą o tych wydarzeniach?

Sądzę z odbioru tego wykładu, że im dalej, tym mniej wiedzą. Mniej ich to interesuje. Kiedyś, powiedzmy 10-15 lat temu, to zainteresowanie było większe, to było widać po reakcji sali. Miałem jeden taki wykład, kiedy w pewnym momencie zauważyłem, że już mówię 50-55 minut, a ja zwyczajowo robię przerwę, więc mówię „ojej nie zrobiłem przerwy, to w takim razie może zrobię teraz przerwę?”, a sala mi odpowiada „nie!”, więc proponuję „to skończę wcześniej”, a sala też mi odpowiada „nie!”. To był taki najbardziej przejmujący moment, czułem się usatysfakcjonowany, że to, co mówię, tak interesuje studentów. Nie chcieli przerwy ani szybszego skończenia wykładu, co jest dosyć rzadkie, bo jak się studentom proponuje szybsze skończenie, to na ogół są entuzjastycznie do tego nastawieni. Wtedy to było takie spontaniczne oczekiwanie, że wszystko powiem, powiem dużo, jak najwięcej.

Ostatnio obserwuję mniejsze zainteresowanie. To są wydarzenia bardzo odległe, za trzy lata będzie ich pięćdziesięciolecie, studenci pewnie traktują to na takiej samej zasadzie, jak II wojnę światową czy wojny napoleońskie. Jest to troszeczkę przykre i smutne, te wydarzenia odbywały się tutaj, ja wtedy byłem na II roku studiów i to przeżywałem tu, i wydawało mi się, że to powinno być dla studentów, społeczności studenckiej istotne. Ale okazuje się, że w tej chwili jest większe zainteresowanie, jak mówię o języku internetu czy o języku reklamy, a nie o nowomowie.

To może Pan Profesor mógłby opowiedzieć naszym czytelnikom o tych wydarzeniach, o tym jak Pan to odebrał jako student polonistyki?

Tak, to już będą nie językowe obserwacje, tylko wspomnienia. W przeddzień czy dwa dni przed 8 marca na ławkach w audytoriach pokazały się takie małe karteczki pisane na maszynie, które informowały, że naszych kolegów relegowano z uczelni, że są represje [2]. Myśmy, ja przynajmniej, nie wiedzieli tak dużo o tym. Wiedziałem, że odwołano spektakle Dziadów, ale na przykład o zebraniu w Związku Literatów Polskich [3] nic nie wiedziałem. Na tych karteczkach było wezwanie, żeby przyjść na wiec 8 marca.

8 marca wracałem z WF-u, który miałem poza Uniwersytetem, potem miałem mieć zajęcia na Krakowskim. Byłem tutaj, kiedy wjechały te wozy z rzekomymi robotnikami, czyli tak naprawdę z ORMO [4], zaczęto rozpraszać studentów. Nie wiedzieliśmy, jak się zachować, szliśmy w kierunku polonistyki, kilku tych ORMO-wców doskoczyło do nas. Zagrozili, że nas pobiją, jeżeli się nie usuniemy. Przeszliśmy na polonistykę (która wyglądała mniej więcej tak, jak teraz, nie było tylko 3. piętra ani windy), byliśmy zdezorientowani. Zajęć oczywiście nie było, nikt nie wiedział, co się dzieje. Po jakimś czasie wyszedłem na Krakowskie Przedmieście, gdzie się zbierały tłumy i ORMO atakowało studentów. Autobusy przestały jeździć, było takie zachwianie, coś takiego, czego wcześniej nikt nie widział, od 1956 roku [5]. Zadziwiające było to, że w prasie ukazały się nazajutrz tylko takie niewielkie notatki na ostatniej stronie, że grupa warchołów na Uniwersytecie Warszawskim próbowała wywołać zamieszki, w ogóle przez pewien czas prawie wcale o tym nie pisano.

9 marca odbył się wiec na Politechnice Warszawskiej, złośliwi pytali, dlaczego Politechnika ruszyła dzień później, żartowano – dlatego, że musieli przeczytać Dziady. Przez cały marzec były demonstracje, pod koniec miesiąca był strajk okupacyjny na Uniwersytecie Warszawskim, w którym nie wziąłem udziału, nie byłem na tyle świadom. Przez cały marzec i kwiecień były te rozmaite kontrmanifestacje [6], które już bardzo obszernie pokazywali w telewizji. Pojawiło się wtedy słowo „syjoniści” (nie wiedziano dokładnie, jak je zapisać), nie wiadomo było nawet, kto to jest. 19 marca w Pałacu Kultury Gomułka wygłosił słynne przemówienie [7], które rozpętało nagonkę antysemicką. Były też śmieszne, nieśmieszne, ciekawe momenty, bo część sali krzyczała „Wiesław, Wiesław”, a część „Gierek, Gierek”. To zawsze jest tak, że tragiczne wydarzenia tragicznymi wydarzeniami, a jednocześnie tworzą się dowcipy, mówiło się, że są dwie orientacje: jedna – prowiesławie, a drugie gierkokatowicka.

Trwało to do końca kwietnia, w maju się uciszyło. Ale te rozmaite hasła zostały zapamiętane, pojawiły się banery, hasła Tylko „Miś” nie kłamie, Prasa kłamie, prześmiewcze hasła w odpowiedzi na te oficjalne rządowe. To była taka jedyna broń. Takie są moje wspomnienia.

Wiem, że dużo osób wtedy zawieszono czy wyrzucono [8]. Wykładowców też, w taki brzydki sposób. Na przykład profesor Maria Renata Mayenowa dowiedziała się, że już nie pracuje, kiedy przyszła po wypłatę do kwestury. Powiedziano jej, że nie ma jej na liście i w ten sposób dowiedziała się, że nie pracuje już na Uniwersytecie; to było przykre, poniżej wszelkiego poziomu.

A jaka była atmosfera na Wydziale Polonistyki po tych wydarzeniach?

Drugiego czy trzeciego dnia odbyło się zebranie studentów i pracowników naukowych w czwórce, sala się zapełniła. Studenci byli rozemocjonowani, bo kilka osób aresztowano, zatrzymano, byli zdenerwowani. Pracownicy reagowali różnie, jedni uspokajali, a drudzy wyraźnie popierali studentów, np. profesor Stefan Żółkiewski, który wcześniej był czołowym działaczem partyjnym, ale się nawrócił.Został ze studentami na strajku, pod pretekstem, że chce utrzymywać porządek, ale strajkował z nimi. Oczywiście też go zwolnili.

Pamiętam, że studenci powołali straż studencką, bo jeszcze byli naiwni, uważali, że jak jest autonomia uniwersytetu, to milicja nie wejdzie na teren uczelni. Chcieli okupować i coś wywalczyć, oczywiście w trakcie strajku wyłączyli nam wodę, prąd i milicja weszła, nie przejmowała się autonomią.

Wśród pracowników byli tacy, którzy stali po stronie studentów, neutralni, ale i partyjni, którzy może nie tyle popierali władzę, ile starali się studentów uspokajać. Partia miała znaczenie, ale nie takie, jak na innych wydziałach, co trzeba zaznaczyć, a Instytut Języka Polskiego uchodził za środowisko antypartyjne.

Skoro już Pan Profesor wspomniał swoich kolegów, pracowników, to może miał Pan swojego mentora, osobę, która skłoniła Pana do zostania na Wydziale?

Tak, oczywiście. Kiedy przyszedłem na polonistykę, to nie miałem żadnego pojęcia o językoznawstwie. Przyszedłem tu studiować, dlatego że lubiłem literaturę, że jakieś wierszyki sobie popisywałem. Właściwie to chciałem iść na historię, ale moja wychowawczyni w „Poniatówce”, która była historyczką, powiedziała, że wtedy (lata 60.) nie można było rzetelnie uprawiać historii. Została mi ta polonistyka, na którą się dostałem.

Dopiero na I roku odkryłem językoznawstwo, dzięki wykładom, wtedy pani docent, potem Profesor, Haliny Kurkowskiej. To była moja Mistrzyni. U niej pisałem magisterium, następnie doktorat i ona niewątpliwe miała na mnie wpływ. Od czwartego roku moich studiów odbywały się słynne zebrania czwartkowe językoznawstwa w Katedrze Językoznawstwa Ogólnego, u Profesora Adama Weisberga; to właśnie te czwartki nas zachęciły do językoznawstwa teoretycznego, trwały przez 5-6 lat, a my się dokształcaliśmy. Przychodzili tam ludzie z różnych filologii, było bardzo ciekawie.

Byłem już wtedy zafascynowany Profesorem Doroszewskim, ja mogę uważać się za jego wnuka naukowego, bo on był profesorem Haliny Kurkowskiej i Danuty Buttlerowej. Potem współpracowałem z profesor Buttlerową, ona została recenzentką mojej pracy doktorskiej i pracy habilitacyjnej.

Te osoby i Profesor Maria Renata Mayenowa, u której byłem dwa lata na stażu naukowym w Instytucie Badań Literackich, to moi Mistrzowie. Czułem się bardzo dobrze, miałem zaplecze, wiedziałem, do kogo się zwrócić, wszystkie swoje artykuły dawałem najpierw do czytania Kurkowskiej i Buttlerowej.

Według mnie to jest bardzo ważne, żeby mieć kogoś takiego, kto ci poradzi, pomoże, kto jest starszy, doświadczony. Teraz mogę powiedzieć, że pewne tezy moich mistrzów mogę uważać za nieuaktualniane, że ująłbym je inaczej, ale niewątpliwie oni mnie wykształcili.

Istniało środowisko naukowe, koło językoznawcze, w którym na jednym roku było kilka osób, które potem zrobiły karierę naukową, m.in.: Profesor Marek Świdziński, z którym nadal się przyjaźnimy, Profesor Maciej Grochowski, który jest przewodniczącym Komitetu Językoznawstwa, profesor Alicja Nagórko, która przez długi czas pracowała w Niemczech. Dużo z nas zostało tutaj na asystenturze, bo Profesor Kurkowska uparła się, poszła do dziekana (był nim wtedy Profesor Bronisław Wieczorkiewicz), powiedziała, że ma zdolnych magistrantów, których bardzo chce zatrudnić, i zostaliśmy. Zrobiliśmy szybko doktorat, ja sam się dziwiłem, że jak miałem 27 lat, to obroniłem pracę doktorską. To koło naukowe dużo nam dało, organizowaliśmy co roku zjazdy kół naukowych (młodzi asystenci potem to kontynuowali), poznaliśmy tam koleżanki i kolegów z innych ośrodków. Jesteśmy pokoleniem zżytym ze sobą, rozumiemy swoje metodologie, nie było między nami żadnych waśni, jesteśmy z tej samej szkoły. Nas było mniej, niż teraz jest językoznawców, łatwiej nam było się zintegrować.

Pan Profesor wspomniał, że popełniał jakieś wierszyki, a na spotkaniu z okazji Dni Polonistyki (w 2003 roku) wspominał jakieś pastisze pisane dla Profesora Dubisza z okazji obrony…

Tak, były takie pastisze, różnych autorów. To były pastisze na jego doktorat. Jeden zapis prozą średniowieczną, renesansowy o Doktorze Dubiszu, wiersza barokowego, pastisz z Norwida, z Leśmiana, pastisz z Chłopów Reymonta. Ot, takie zabawy.

[1] Marzec 1968 roku – wydarzenia społeczno-polityczne, które miały charakter strajków, demonstracji tłumionych przez władzę. Bezpośrednią przyczyną demonstracji studentów było zdjęcie Dziadów Kazimierza Dejmka z afiszy Teatru Narodowego.

[2] Po wojnie sześciodniowej ZSRR potępiło Izrael i zerwało z nim stosunki dyplomatyczne. Władze polskie poszły w ślady Związku Radzieckiego, co skutkowało pojawianiem się wrogich nastrojów względem Żydów w Polsce.

[3] Zebranie, na którym zarówno potępiono cenzurę nałożoną na Dziady, jak i zademonstrowano opór środowiska intelektualnego przeciw działaniom władzy.

[4] Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej.

[5] Tak zwany Poznański Czerwiec, pierwszy strajk generalny z demonstracjami ulicznymi w PRL-u, krwawo stłumiony przez milicję i wojsko.

[6] Manifestacje organizowane przez władzę, które miały pokazać, że społeczeństwo nie popiera studentów, którzy mają wrócić do nauki.

[7] Przemówienie skrajnie antysemickie.

[8] Od 25 marca zaczęły się czystki na UW, zwalniano nauczycieli akademickich, m.in. Leszka Kołakowskiego.