Wywiad z tegorocznym zwycięzcą Warsaw Open 2014, absolwent informatyki na UW.
Ewelina Kozłowska: Podczas Twojego finałowego występu, który można obejrzeć na filmiku na YouTubie, na twarzach publiczności widać już pewność, że to Ty wygrasz. Przeczuwałeś, że będziesz zwycięzcą Warsaw Open 2014?
Tomasz Żołnowski: Nie. W tej dyscyplinie nie da się zbyt wiele przewidzieć i przeczuć. Poziom w czołówce jest aktualnie dość wyrównany. Jeździmy na zawody regularnie i często zmieniamy się miejscami na podium. Finał składa się z pięciu ułożeń, odrzucane są dwa skrajne czasy, średnia obliczana jest z trzech pozostałych. Teoretycznie można więc popsuć maksymalnie jedno ułożenie – trzy początkowe dobre ułożenia nic nie dają, ostatnie dwa zadecydują, czy ktoś znajdzie się na pierwszym, czy na ostatnim miejscu. Czysta matematyka. Finał rządzi się jednak swoimi prawami, jest inny od wcześniejszych rund. W danym momencie jestem jedyną układającą osobą. Na sali panuje cisza. Podczas preinspekcji (15 sekund na obejrzenie kostki, nie wlicza się do wyniku) zdarza się taka niesłychanie grobowa, że aż niewygodna. Później tylko szum twojej kostki i napięcie – u mnie można to też nazywać stresem, ale pewne napięcie jest też wyczuwalne ze strony publiczności.
W czasie zawodów widać było, że wielką uwagę skupiałeś na odcięciu się od hałasu, który jest nieunikniony przy tak dużej liczbie osób na sali. Widziałam, jak uciekałeś w świat swojego laptopa, zakładając słuchawki, chodziłeś między uczestnikami, ale jakbyś był poza tym miejscem. Czy to Twój patent na maksymalne skupienie podczas zawodów?
Częściowo zacząłem już odpowiadać przy poprzednim pytaniu. No właśnie – stres, ten odgrywa olbrzymią rolę. Po finałach widać, kiedy zawodnicy sobie z nim radzą, a kiedy nie. I w tym też jest pewna nieprzewidywalność. Czasem te początkowe dobre ułożenia paraliżują przed ostatnimi, ręce się trzęsą i nie da się tak układać. Z drugiej strony, popsute pierwsze potrafi rozluźnić – mogę się po nim uśmiechnąć, powiedzieć „jak skopałem” i całe napięcie odchodzi. Czasami nazywamy te pierwsze ułożenie „bombą”, która tyka przez kolejne ułożenia i czeka na jeszcze jeden błąd – nóż na gardle, który przecież całkowicie powinien zablokować zawodnika. Gdybym miał odpowiedzieć konkretnie na pytanie – nie, nie mam żadnego patentu. Nie stosuję żadnych technik, choć podobno takie są. Odrobinę bazuję na doświadczeniu – właśnie zaczął się mój dziesiąty sezon, startowałem już w ponad 70 zawodach. Z tej perspektywy mogę sobie zawsze powiedzieć, że raz jest lepiej, a raz gorzej i nie stresować się dzięki temu przed każdym pojedynczym ułożeniem.
Ukończyłem pierwszy stopień szkoły muzycznej w klasie fortepianu. Każdy semestr kończył się stresującym egzaminem – tylko ja, fortepian i komisja. Jedno krótkie wydarzenie podsumowujące pół roku pracy. Bardzo podobnie działają zawody kostkowe – ułożenia mają zweryfikować naszą pracę z ostatnich tygodni czy miesięcy. Tylko egzamin trwa tutaj zaledwie parę sekund. To było dawno temu, ale myślę, że właśnie szkoła muzyczna dała mi bardzo dużo. Z moich aktualnych obserwacji: nie jestem psychologiem, ale wydaje mi się że od strony emocjonalnej (tzn. wszystko to, co jest poza nauką układania kostki) lepiej sprawdza się skupianie uwagi na sukcesach, a nie na porażkach – to znaczy powielanie schematów, które pozwoliły ten sukces odnieść, zamiast analizy błędów prowadzących do porażki.
Co jeszcze, według Ciebie, trzeba zrobić, żeby osiągnąć dobry wynik w układaniu kostki Rubika na czas?
Jak w każdej dyscyplinie sportowej, a w zasadzie w każdym aspekcie życia – trzeba pracować i poświęcić swój czas. Dla mnie kostka jest bardzo ciekawym sportem i rozrywką, wymaga tak samo myślenia, jak i zręczności. Nawet po wkuciu tysięcy algorytmów, niewprawną dłonią nie wykręci się dobrych czasów. Z drugiej strony – bezmyślne, choć szybkie, kręcenie też do niczego nie doprowadzi. Dzisiaj w dobie Internetu jest znacznie łatwiej – są całe strony z algorytmami, opisy metod układania, filmiki instruktażowe. Szybciej można dojść do wyników, na które my pracowaliśmy latami (mam na myśli początki mojej przygody z kostką, rok 2005/2006). Tylko trzeba pracować, to się nie zmieniło.
Studiujesz informatykę na naszej Alma Mater. Wiem też, że już spełniasz się zawodowo. Jak godzisz naukę, pracę i pasje?
Mała poprawka – studiowałem. Obroniłem pracę magisterską w 2012 roku. Choć rzeczywiście, pracowałem przez ponad połowę studiów. Zaczęło się od praktyk letnich w firmie Gemius. Ciekawe projekty, przyjazna atmosfera, elastyczne podejście firmy, więc nasza współpraca była kontynuowana i trwa do dziś. Miałem możliwość pracy w zawodzie, rozwijania swoich umiejętności związanych z moją drugą pasją – informatyką. W zasadzie powinienem napisać – pierwszą pasją – ponieważ kostka Rubika to jedynie hobby. Pogodzenie pracy i studiów… bywało różnie, ale to tylko i wyłącznie moja wina Teraz z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że nie żałuję swojego wyboru. Studia i praca uczą kompletnie innych rzeczy.
Czy Twoje studia są również Twoją pasją? Wyjaśnij, proszę, nam – humanistom, czego uczyłeś się na swoich studiach.
Tak, od zawsze pasjonowałem się matematyką. Informatyka jest dość nowoczesną kontynuacją. Kierunek studiów miałem już upatrzony w pierwszej klasie liceum. Jeśli chodzi o program studiów, jest ułożony całkiem uniwersalnie. Wbrew pozorom nie uczymy się tutaj obsługi komputera, ani mechaniki programowania. Jest sporo niezbędnej matematyki. Ważniejsze jest, jak podejść do problemu, a nie – jak go konkretnie rozwiązać. Do nauki często wykorzystujemy mało popularne akademickie języki programowania, zamiast popularnych wykorzystywanych w różnych firmach i instytucjach – to pozwala skupić się na istocie problemów. Tym wyróżnia się program na UW, że uczy pracy twórczej, a nie odtwórczej.
A co zmieniłbyś w studiowaniu na UW?
Ja szedłem jeszcze starym programem studiów dla jednolitych magisterskich. Teraz jest nowy, za głosami studentów zmieniony na bardziej praktyczny. Mam nadzieję, że nie odbiegł zbyt daleko od swoich korzeni. Praktyki zawsze możemy nabyć w pracy. A najnowsze technologie i tak musimy śledzić sami – informatyka jest dynamicznie rozwijającą się dziedziną i żadne programy studiów nie nadążą za tymi zmianami.
Jakie rady dałbyś studentom naszego UW, którzy obecnie zmagają się z sesją i dopiero wdrażają się w studia?
Nie bać się pytać. Bo tylko Wam powinno zależeć, żeby się czegoś nauczyć.
Dziękuję bardzo za rozmowę i w imieniu redakcji „Silva Rerum” oraz czytelników życzę kolejnych wygranych w speedcubingu.