Nie spodziewałem się, że będę uczestniczył w rozpoczęciu roku akademickiego więcej niż jeden raz, przynajmniej na tym wydziale, ale stało się.
Zaczyna się niewinnie. Ludzie się zbierają i palą papierosy, i obserwują się wzajemnie. Ważne jest pierwsze wrażenie. Kiedy się już napalą i naobserwują trochę, to wchodzą. Najpierw kobiety, potem mężczyźni. Jeszcze są gentlemanami i przepuszczają panie w drzwiach, ale pierwszy tydzień na polonie ich wyprostuje. Kiedy większość jest już w sali i siedzi, następuje drugi etap obserwacji: siedzą i rozglądają się niepewnie albo udają, że szukają kogoś wzrokiem, ale przecież nikogo nie znają, więc i nie znajdą. Niektórzy gorączkowo sprawdzają maila i Facebooka. Na oko widać, że jest więcej chłopaków niż w poprzednich rocznikach; będzie więcej przepuszczających w drzwiach niż przepuszczanych (gender i parytety robią swoje). A dr Głażewski ma bujniejszy zarost.
Rozpoczyna się niewinnie, jak mówiłem. Zero opóźnienia. Dr Książyk w roli konferansjera radzi sobie znakomicie. Dziekan czyta z kartki, więc się nie pomyli. Ważniejsi zebrani zostają przedstawieni. Nie wiem po co, skoro pierwszoroczni i tak nie zapamiętają ich nazwisk, choć pierwsze wrażenie jest ważne. Sami profesorowie też się chyba znają, chyba. Profesora Zieniewicza nie ma „z przyczyn zawodowych, jak mniemam” – ogłasza Dziekan, nie z kartki, a z głowy. My nie mniemamy, my wiemy.
No i niewinność poszła w niepamięć, jest bardzo „winnie”, bo przyszedł czas, aby uświadomić młodzież, dlaczego dokonała jedynego słusznego wyboru w życiu i nikt się prawie nie śmiał nawet:
– nasz wydział ma najwięcej doktorantów na Uniwersytecie Warszawskim;
– Magda Umer skończyła polon;
– polonistyka to styl życia;
– absolwenci polonistyki są na całym świecie, dużo w Azji;
– zapisujcie się na doktorat, będzie nas jeszcze więcej;
– Michał Boni też polonista, ale z kulturoznawstwa;
– nieważne, co się studiuje, ważne jak (to fajne);
– najwięcej Nobli mamy z literatury;
– Skłodowska-Curie też studiowała polon;
– i tak dalej.
Zastanawiam się, czemu w sali Mickiewicza są trzy rzutniki i wszystkie działają, kiedy zwykle jest inaczej. Może po jednym rzutniku dla każdego stopnia studiów? Ważne, że trawy nie pomalowano na zielono.
Jeżeli po przemowie Dziekana ktoś pozostał nieprzekonany, to Prodziekan i przewodnicząca Samorządu Studentów potwierdzili, że dobry wybór. Wszyscy się cieszą i gratulują wyboru studiów. Bez wyboru wszyscy klaskali, że dobry wybór. Nie było weta.
Najważniejsza część to rytuał. Zapewnia on ciągłość tradycji, która ma bardzo wiele lat, bo jesteśmy wydziałem z bardzo długą tradycją (tak długą jak lista doktorantów). Podczas rytuałów trzeba stać lub klęczeć. Klęczeć przed Dziekanem jest bez sensu, więc trzeba było stać i robić coś z rękami, żeby nie włożyć ich do kieszeni, tylko ładnie, prosto stać i nie rozglądać się za bardzo, żeby nie spłoszyć tych, których się obserwowało na papierosie, zanim się było studentem. Widziałem, że niektórzy zaczęli już przypominać sobie tekst hymnu, a tu taki psikus. Studenci, którzy właśnie się nimi stawali dopiero, powtarzali głośno i wyraźnie, zapewne przyszli logopedzi. Doktoranci niemrawo i bez przekonania i śmiali się nawet, tfu, i wcale ich dużo nie było. Już się dokonało i nowo przyjęci (kończą mi się synonimy) są nami.
Potem wykład inauguracyjny, kto był, ten wie, kto nie, to się nie dowie. Oni byli i nie wiedzą, bo już nie słuchali. Palić im się chciało i obserwować tylko. Jedni dostali indeksy, inni nie – nie wiadomo, jaki był klucz ich przyznawania, ale chyba ci, którzy dostawali oficjalnie, chcieli być bardziej obserwowanymi niż obserwującymi. Niektórzy, którzy mieli odebrać indeksy, byli nieobecni. Pewnie „z przyczyn zawodowych”, jak mniemam, ale my nie mniemamy, my wiemy.
No i najważniejsze – koncert stypendystek. Dla niego warto było nastawiać budzik tego dnia. Repertuar klasyczny, nostalgiczny i jesienny – niby ktoś umarł, ale w sumie ładna pogoda. Poruszające. Następuje wręczenie kwiatów solistkom, bo żadna ceremonia bez kwiatów nie może się odbyć. Jeszcze gdzieniegdzie płyną łzy niewieście – albo muzyka, albo że dobry wybór studiów. Kilka kwestii formalnych od dr. Książyka – szkolenie biblioteczne, kwarantanna, dobry wybór i koniec. Półtorej godziny – za mało, by znudzić i zmęczyć, dobry wybór.
Exodus. Teraz mężczyźni nie baczą na kobiety, już jest równouprawnienie. Następuje drugi papieros i obserwowanie tych, których widziało się tylko w pozycji siedzącej. Zresztą teraz są studentami, więc mogły nastąpić zmiany wizualne, a i student inaczej patrzy. Można zrewidować pierwsze wrażenie, wyrobić drugie. Zakres obserwowanych zmniejszył się, bo wcześniej każdy mógł palić przed Audimaxem, a teraz wiadomo, kto z wydziału, a kto nie. Zawodnicy znani, reguły też, można grać.
Dobry wybór. Fajnie, że jesteście. Przydadzą się nowe osoby, które będą pisać teksty zamiast mnie.