Glitch art to forma sztuki polegająca na wykorzystywaniu błędów w kodzie, a często również na naśladowaniu tych błędów, które pojawiały się na starych zdjęciach czy filmach. O rozwoju tego nurtu rozmawiam z Zuzanną Stawską, studentką IV roku Wydziału Malarstwa ASP.
Czym właściwie jest glitch?
To dobre pytanie. Z glitchem jest tak, że jest mnóstwo sporów – moim zdaniem niepotrzebnych – wokół całego terminu. Tak, jak ja to widzę, to jest po prostu osiąganie estetyki błędu cyfrowego i analogowego poprzez realne jego wprowadzanie w kodzie obrazka lub imitowanie tych błędów.
Czy jest to powrót do czasów, gdy takie błędy powstawały same?
Trochę tak. Nie każdy kieruje się nostalgią za czasami, gdy te błędy były nie sztuką, lecz niechcianym dodatkiem. Jednak wielu artystów, którzy się tym zajmują, urodziło się w latach ’80 oraz’90 – i być może dla nich jest to jakaś forma tęsknoty za tymi latami. Jednak w ogóle widać w popkulturze powrót do tego okresu.
W jaki sposób uzyskuje się takie błędy w kodzie?
Jak mówiłam, są różne sposoby– tyle, że aż ciężko wymienić je na raz. Z takich „specjalistycznych nazw” mogę podać databend (obróbka pliku w programie przeznaczonym do innych formatów), datamosh (wywoływanie błędów w filmach), sonifikacja (rodzaj databendingu), ale to tylko kilka z przykładów. Każdy obrazek ma swój kod i można na różne sposoby bawić się z nim – można stosować zamienniki, otworzyć plik w programie, który nie jest do tego przeznaczony. Sonifikacja to obróbka obrazka w takim programie jak audacity (program do obróbki muzyki). Nakładanie jakiś efektów muzycznych na plik graficzny umożliwia zniekształcenie go i uzyskanie ciekawych wyników.
Dlaczego w ogóle się zainteresowałaś i zajęłaś glitchem?
Taka estetyka zawsze mi się podobała, choć nawet nie wiedziałam, że ma swoją nazwę. Uświadomił mi to dopiero mój przyjaciel, w lecie 2014 roku. Zaprosił mnie do grup na fb: Glitch Artists Collective i Glitch/Request. Na początku uznałam, że to nie jest dla mnie – poznałam techniki, ale nie wiedziałam, jak się za to zabrać. Jednak potem poznałam sonifikację, o której przed chwilą mówiłam. Wciągnęło mnie to w glitch art i zaczęłam produkować bardzo wiele obrazków. Glitch art nie tylko jest oryginalny, to nie jest typowy sposób tworzenia sztuki:tworzenie trwa bardzo krótko i można bardzo szybko się rozwijać. Poza tym efekt zawsze jest niespodziewany, nigdy nie wiesz, jak sprawy się potoczą i to też jest fascynujące dla artysty.
Glitch art to chyba bardzo młoda forma sztuki?
Niektórzy doszukują się początków nawet w awangardzie, np. w dadaizmie. Natomiast ja bym nie szła tak daleko. W zasadzie ciężko mi ocenić, kto pierwszy się tym zajął. Na pewno stał się popularny dopiero w ostatnich latach, bo przesiąkł do popkultury – pojawił się w telewizji, teledyskach, co zresztą zdenerwowało niektórych artystów. Pojawiły się nawet aplikacje umożliwiające tworzenie glitchy art. Na pewno teraz więcej się o tym mówi. Jednak sztuka błędu nie jest niczym nowym i tworzenie poprzez niszczenie jest znane w historii sztuki. Na przykład już pod koniec XX wieku fotografowie specjalnie niszczyli zdjęcia na etapie wywoływania, żeby wprowadzić do nich różne efekty.
Czy są już jacyś artyści glitcha cieszący się uznaniem innych?
Zdecydowanie tak. Takim uznaniem, jeżeli chodzi o glitch art,cieszy się Rosa Menkman. Bardzo skromna, ale jednocześnie bardzo zagłębiona w technikę glitch artu artystka, która opracowała całą jego teorię. Jej manifest to taka biblia glitchu. Ma ogromną wiedzę na ten temat. Warto też powiedzieć o Stalio, chyba nazywa się Benjamin Berg, który stworzył blog poświęcony tworzeniu glitch artu. Ta dwójka to dwoje artystów, z którymi na początku miałam styczność i którzy bardzo dokładnie określili techniki twórczości, więc dzięki nim mogłam dobrze zapoznać się ze stroną formalną glitch artu, z którą i tak nie jestem tak dobrze zapoznana, jak powinnam [śmiech]. Są też inni artyści, którzy wiele wnieśli w moją prywatną działalność – Troy Ford aka Pure Honey i Mark Klink to dwójka najważniejszych dla mnie artystów. Poza tym na uwagę zasługują: Clif Pottberg, Dane Carney „Letsglitchit”, Why Axis.
Często słyszy się, że sztuka powinna coś przekazywać, wpływać na ludzi. Artyści glitch artu kierują się takimi pobudkami czy to raczej sztuka dla sztuki?
Osobiście nie wierzę w sztukę dla sztuki. Wiadomo że ludzie, którzy stosują glitch jako filtr dla swoich selfie niekoniecznie myślą o tworzeniu sztuki. Natomiast dla mnie sztuka sama w sobie jest formą komunikacji. Nie musi być dobra ani zła, to wszystko jest bardzo subiektywne. Wydaje mi się, że nawet jeśli nie ma komunikatu, to już i tak jest komunikatem. Nawet jeśli nie ma tego przekazu, a widz go widzi, to powstaje nie „co autor ma na myśli”, a „co widz ma na myśli”. Jeśli komuś coś się nie podoba i ten ktoś poświęca chwilę na przemyślenie tego, co widzi, a nawet napisze autorowi, że jego sztuka jest do niczego, bo to przerobione selfie, to jest to już ciekawe zjawisko.
Glitch to nie tyle sztuka dla sztuki, jak to ujęłaś, ale szukanie różnych form ekspresji, możliwości wyrażania. W zasadzie trudno tu mówić o jasnym komunikacie. Nie każdy obrazek będzie mówił „społeczeństwo jest takie niesprawiedliwe, a życie takie okrutne”, bo mam wrażenie, że niektórzy tego oczekują od sztuki „wysokich lotów”. Tymczasem sztuka może powiedzieć wiele więcej i nawet jeśli niczego nie przekazuje, to wciąż chce coś przekazywać.
Co się tyczy glitch artu, i co jest dla niego specyficzne, to sam błąd. Dla niektórych to jest wystarczający przekaz, że posługujemy się błędem i tworzymy przez niszczenie. W dodatku glitch wprowadza niepokój i wiele jest dzieł o dość pesymistycznym, wręcz nihilistycznym charakterze – być może przez to, że jest to ten niepokój, który powoduje niszczenie.
A jaki charakter mają Twoje prace?
Moja sztuka jest generalnie dość mocno spersonalizowania. Ostatnio nie tworzę tak dużo, jak kiedyś, a nawet jeśli, to nie dla samego glitchu; raczej jest on efektem, który jest widoczny i oczywisty, natomiast nie jest celem samym w sobie. Myślę, że dodatek glitchu, poza tym, że sam w sobie jest bardzo efektowym i mocnym, rzucającym się w oczy elementem, tworzy niepokój, którego jest wiele w moich pracach, bo są bardzo osobiste, a jestem mocno niespokojną osobą.
Teraz idę w fotografię, ale sporo zawdzięczam glitchowi, bo wiele mnie nauczył jeśli chodzi o technikę i sztukę jako taką. Myślałam, że jako studentka ASP już jestem bardzo otwarta na różną sztukę i kierunki, ale to, co poznałam w internecie jeszcze bardziej mnie otworzyło. Miało to duży wpływ na to, w którą stronę podążyłam ze swoją sztuką. Glitch art zmienia życie [śmiech].
Jest coś, co mogłabyś polecić początkującym?
Tak. To coś nazywa się „google”, fantastyczna strona, polecam [śmiech]. Tam generalnie znajdą najwięcej – wszystko jest w internecie, w zasięgu ręki. Żeby zająć się glitch artem nie potrzebny jest, no, talent zawsze jest potrzebny, jakaś zdolność obserwacji, ale niepotrzebny jest taki warsztat, jak przy innych rodzajach sztuki.
Dziękuję za rozmowę.