Crescendo


 

Opowiadanie oparte na świecie Shadowruna. Zgodnie z nim w roku 2030 nastąpiło Przebudzenie magii, z którym powiązane było pojawienie się ras nazywanych metaludźmi, m.in. elfów, krasnoludów, trolli. Rozwój technologiczny umożliwił tworzenie bardzo zaawansowanych cyberwszczepów, mogących nie tylko zastępować utracone kończyny, ale też dawać specjalne możliwości, jak widzenie w ciemnościach. Rolę państw zastąpiły megakorporacje, a shadowrunnerzy to osoby, które wykonują dla nich nielegalne lub nie do końca legalne zlecenia.

 

Crescendo

 

Muzyka cicho grała w jej głowie. Delikatne dźwięki pianina zlewały się z trąbkami, płynnie przechodziły w puzony i klarnety, wznosiły się i opadały bez żadnego ostrzeżenia. Maurice Ravel. Boléro. Crescendo na orkiestrę. Najgorszy żart w jej życiu. Pamiętała czasy, jeszcze przed Przebudzeniem, gdy siedziała i godzinami puszczała sobie ten utwór w słuchawkach. Raz za razem. Raz za razem. Dziś brzmiał bezpośrednio w jej głowie, bez możliwości wyłączenia, ściszenia, zatrzymania, jak szum na granicy świadomości, tym bardziej irytujący, im bardziej nieuchwytny, a wszystko przez to, że kiedyś wygadała się przed tym idiotą. Wolałaby cichą, nagłą, niezapowiedzianą śmierć, lecz on musiał zadrwić z niej nawet w tej ostatniej chwili.

– Jesteś co do niego pewna? Szafir?

Odwróciła gwałtownie głowę, złapała się za kark, gdypoczuła bolesne strzyknięcie. Ignorując muzykę i pozbywając się resztek nieprzyjemnych myśli, spojrzała na towarzyszkę.

– Nie musisz się tak bać. Nie zabrałabym cię do niesprawdzonego… człowieka.

– Więc czym się tak martwisz?

Nie odpowiedziała, pozwalając przyjaciółce pozostawać w sferze odległych od prawdy domysłów. Nie zamierzała dodawać jej zmartwień.

Kilka minut później były już na miejscu. Pomiędzy wysokimi, obdrapanymi blokami, otoczonymi ciemnymi, niebezpiecznymi uliczkami, piętrowy szpital wyglądał na nieskończony i porzucony. Poszarzała farba odpadała od ścian, ledwo tlący się neon nie potrafił przyciągnąć wzroku przyzwyczajonego do sztucznego światła. Szafir rozejrzała się szybko, wchodząc do środka. Drzwi uderzyły głucho, gdy kobiety znalazły się w długim, białym korytarzu, oświetlonym migającym światłem rozbitych lamp. Po plecach przeszedł jej zimny dreszcz. Nienawidziła takich miejsc. Wzięła głęboki oddech i ruszyła w kierunku ciężkich drzwi sali operacyjnej.

Wyglądała zupełnie inaczej niż reszta szpitala. Mocne, białe światło rozjaśniało nawet najbardziej odległe zakątki pomieszczenia. Ściany zastawione były wszelkiego rodzaju sprzętami i urządzeniami sugerującymi, że medycyna nie była jedynym zainteresowaniem ich właściciela. Pod dygestorium stały w równych rzędach próbówki, zlewki, kilka kolb i zamkniętych, szklanych eksykatorów. Na stołach, w podobnym porządku, widać było lejki, płuczki, dwa palniki, centryfugę i stalowy skalpel. Nie sądziła, że zdarzy jej się jeszcze zobaczyć tak staromodne przedmioty, nawet gdy sama studiowała medycynę. Szybko dopadły ją wspomnienia chłopaka, który sprawił, że rzuciła wygodną przyszłość lekarza sądowego i weszła w cień. Wiedziała, że powinna się wycofać,gdy zniknął, próbować wrócić do społeczeństwa. Teraz było już za późno. Muzyka w jej głowie zagrała głośniej.

Aldi pociągnęła ją w kierunku stołu operacyjnego. Wytatuowany tygrys na jej ręce wyszczerzył kły, ruszył w górę ramienia, zniknął pod podwiniętym rękawem skórzanej kurtki i po chwili wrócił na swoje miejsce wokół nadgarstka. Nad stołem pochylał się elf o krótkich, jasnych włosach, w fartuchu poplamionym krwią. Gdy stanęły naprzeciw, nie podniósł głowy, spojrzał tylko na nie spode łba i warknął coś wściekle. Szamankawyraźnie się zmieszała, ale Szafir uspokoiła ją, strzepując z ubrania niebieski włos.

– Nie przejmuj się, to straszny mizogin. Lepiej poczekać na jego zastępcę.

Nie minęło dużo czasu, z sąsiedniego pokoju wyszedł krasnolud, ledwo widoczny zza niesionych teczek i papierów. W końcu rzucił wszystko na niski stolik, wziął pierwszą teczkę i podszedł do nich z uśmiechem pod rudym wąsem.

– Cześć, dziewczyny. Tu macie dane naszego denata. Kilkanaście ran kłutych na całym ciele, jednak przyczyną śmierci był strzał w klatkę piersiową z niewielkiej odległości.

– Po co im noże, skoro mogli go od razu zastrzelić? – piwne oczy Aldi krążyły pytająco między krasnoludem a niebieskowłosą koleżanką.

– Tortury? – podrzucił metaczłowiek, grzebiąc w przyniesionych papierach – może to wam trochę rozjaśni sytuację. Miał to przyczepione do dłoni.

W jego ręce lśniła srebrna kulka z wyrytymi misternie symbolami. Szafir podniosła ją, przyjrzała się niewielkim sztyletom.

– Gang Lokaja. Czemu mnie to nie zastanawia? – westchnęła, podając kulkę przyjaciółce.

– Powinnyśmy złożyć mu wizytę.

– Lepiej powiadomić resztę naszych.

– Daj spokój – Aldi machnęła ręką, oddając przedmiot krasnoludowi. – Jest zbyt tchórzliwy, żeby zaatakować dwie osoby, nawet mając cały gang. Damy sobie radę.

Szafir nie podobała się a brawura, ale nie miała siły się kłócić. Zanim podążyła za szamanką na zewnątrz, podeszła do wciąż pochylonego nad zwłokami elfa.

– I co ci powiedział chirurg? – spytał, nie podnosząc na nią wzroku.

– Że może mi to wyjąć razem z płatem skroniowym.

– Niezwykłe – spiczastouchy pokręcił głową z niedowierzaniem. – Skoro on ci nie pomógł, nikt tego nie zrobi. Przykro mi. Nadal nie zgadzasz się na sekcję po śmierci?

– Nawet nie potraficie tego wyciągnąć. Jaki miałbyś pożytek z urządzenia, które cię przerasta?

– Nie potrafimy zbadać tego chipa, nie tnąc twojego mózgu na kawałki – warknął elf, prostując się i zdejmując rękawiczki – Ale po twojej śmierci…Wiesz, jak wiele moglibyśmy się z tego nauczyć? Och, oczywiście, że nie, nie powinienem był wierzyć, że kobieta to zrozumie. Muszę przyznać – dodał po chwili – że nie każdy może sobie pozwolić na tak zamożnych wrogów. Pozdrów ode mnie tego absztyfikanta, jeśli go jeszcze spotkasz.

– Bardzo śmieszne – prychnęła kobieta, patrząc na bladą twarz zabitego runnera. Nie znała go za dobrze, ale wiedziała, że świetnie się zapowiadał. Mimo to nie było jej go żal. Może przez zimny oddech śmierci na własnym karku. – Jak to będzie przebiegać?

– Nie wiem – elf wzruszył ramionami, w jego złotych oczach błysnęła ciekawość – Może po prostu wybuchnie wewnątrz twojej czaszki. Chociaż to mało prawdopodobne, to będzie raczej coś związanego z tymi falami… Może wyśle impuls, który wyłączy ci mózg lub serce. A może każe cię zabić najbliższemu cyberpsycholowi. Cholera, to fascynujące, sam proces umieszczenia tego w twoim mózgu jest cudem technologii, co dopiero to urządzenie… Powinniśmy być tego świadkami!

– Ja będę na pewno – mruknęła dziewczyna, odwracając się i wychodząc ze szpitala.

 

*

 

Dom, w którym spotykali się ludzie Lokaja, nie wyglądał imponująco. Kilkupiętrowy, opuszczony blok z powybijanymi oknami został podzielony między ważniejszych członków, parter oddano zwykłym szeregowym. Przed wejściem stało dwóch chłystków w podartych spodniach i z papierosami w ustach. Kiedy zobaczyli zbliżające się runnerki, spróbowali przybrać groźne miny, gdy podeszły, jeden z nich warknął coś w ich kierunku.

– Chcę rozmawiać z Lokajem. – Szafir nawet nie spojrzała na ich twarze.

– Każdy by chciał, lala – odpowiedział drugi z drwiącym uśmiechem – a teraz spadaj, jeśli lubisz swoją buźkę.

– Idę porozmawiać z Lokajem – powtórzyła, ruszając pewnie w stronę wejścia. Próbował zastąpić jej drogę, odepchnął ją. Coś mówił, ale dźwięki klarnetu zagłuszyły jego słowa. Nie zastanawiając się, wyciągnęła pistolet, strzeliła mu prosto między oczy. Aldi krzyknęła, zawtórował jej kumpel zabitego. Kątem oka dostrzegła, jak wyjmuje broń, lecz zanim zdążył jej użyć, z wejścia do budynku dobiegł ich władczy głos:

– Dość. Szafir, zabijając naszych ludzi, nie ułatwiasz sobie zadania.

Ze schodów schodził wysoki, postawny mężczyzna o ciemnej cerze. Jego łysą głowę zdobiły świecące tatuaże, długą, czarną brodę związał w imitację kucyka. Ubrany w sięgający kolan, przetarty w kilku miejscach, skórzany płaszcz, z czarnymi okularami podniesionymi na czoło, różnił się od wyobrażeń o magach sprzed Przebudzenia do tego stopnia, że niebieskowłosa nie potrafiła powstrzymać uśmiechu za każdym razem, gdy go widziała. Chyba go to irytowało.

– Niewiele mnie to teraz obchodzi.

– Widzę – zerknął na leżące obok ciało, skinął na chłopaka, który natychmiast zaczął zaciągać je do środka. – Ale tego sukinsyna i tak nie zobaczysz. Nikt go nie widział od kilku dni, nie wiadomo, gdzie zniknął.

– Więc może ty wiesz, dlaczego zabiliście jednego z naszych?

Nie wiedział, mogła to odczytać z zaskoczenia w jego oczach. Kolejna zła wiadomość, jak gdyby nie miała ich w ostatnim czasie dość. Już chciała odwrócić się i odejść, nie słuchając nawet, co ma do powiedzenia. Jednak zanim to zrobiła, usłyszała krzyk i zobaczyła, jak mężczyzna zaczyna biec w kierunku budynku. Poczuła szarpnięcie, tygrys owinął się wokół nadgarstka ręki, która ciągnęła ją do środka. Obejrzała się. Z drugiego końca uliczki nadjeżdżało kilku motocyklistów. Wycelowana w ich stronę broń, trzymane w rękach granaty nie zapowiadały niczego dobrego. Aldi próbowała wciągnąć ją po schodach, wepchnąć przez wpółotwarte drzwi. Nie zdążyła. Nagły ból przeszył ciało Szafir, mimowolnie zgięła się, patrząc na zakrwawioną rękę przyciśniętą do rany w klatce piersiowej. Jakieś silne ramiona wepchnęły ją do wnętrza budynku, posadziły pod ścianą. Nie potrafiła nic dojrzeć w ciemnym korytarzu. Ktoś chyba pochylał się nad nią, dotykał jej twarzy, a może brzucha. Nawet tego nie była pewna. Muzyka nie była już cichym szmerem na granicy słyszalności. Choć wciąż spokojna, niemal beztroska, coraz nachalnie wdzierała się do jej umysłu, aż objęła cały jej świat. Dziewczyna niemal czuła każde uderzenie w instrument, czuła smak każdej nuty. Dźwięki ucichły dopiero, gdy ciemność ogarnęła ją całkowicie.